Dzisiaj radio też robi co może, by wzbudzić urzędowy optymizm, ale o deweloperach nikt piosenek nie układa, choć właśnie biją kolejny rekord budowy i sprzedaży mieszkań po 1989 r.
Co ciekawe, konkurencja między nimi jest tak wielka, a możliwości realizacji kolejnych budów zaskakująco duże, że rekordom nie towarzyszy wzrost cen metra kwadratowego. A więc to jeszcze zdrowy wzrost, a nie tzw. bańka, przed którą zawsze ostrzegają ekonomiści.
Skoro jest tak dobrze, to po co to zmieniać? Po co ryzykować pogorszenie sytuacji w wyborczym 2019 roku? – można zapytać przygotowujących nowy rządowy program Mieszkanie+ Ma on zastąpić kończące się w 2018 r. „Mieszkanie dla młodych", jeden z głównych silników obecnej hossy.
Powoli rusza też program mieszkań na wynajem przygotowany za poprzedniej władzy w Banku Gospodarstwa Krajowego (co pewnie jest grzechem głównym tej inicjatywy). Proponowane stawki najmu są zbliżone do rynkowych i mocno odbiegają od propagandowo rzuconych przez panią premier 10–20 zł za metr. Udałoby się je obniżyć, gdyby obecny rząd rzeczywiście sięgnął do pomysłu Mirosława Barszcza, ministra budownictwa za poprzedniej kadencji PiS, i przeznaczył pod mieszkaniówkę grunty Skarbu Państwa.
Na miejscu rządzących zastanawiałbym się też, jak przedłużyć budowlany boom i sprawić, by wreszcie ruszyła z kopyta sprzedaż kredytów hipotecznych. Bo zaskakującą cechą obecnych rekordów jest to, że zakupy lokali są finansowane głównie gotówką przerzucaną z mało opłacalnych dziś lokat bankowych i wyciąganą ze skarpety. Przywalone nowym podatkiem od aktywów banki nie garną się do rozkręcania hipotek, bo te są mniej opłacalne od kredytów gotówkowych. Zwolnienie z podatku od aktywów np. banków hipotecznych pomogłoby zmienić tę sytuację i zapewnić finansowanie mieszkań, gdy skończą się zasoby przeznaczanej na to gotówki.