Nie martwimy się o wysokość przyszłych emerytur, uciekamy przed ZUS, nie oszczędzamy, nie chcemy mieć dzieci. Wszystko pragniemy mieć dziś, nie bojąc się o przyszłość. Tymczasem historia uczy, że co parę lat dotyka nas kryzys gospodarczy, tracimy pracę, chorujemy itp. Ale nie chcemy o tym myśleć.

Zasadniczo ci niefrasobliwi są sami sobie winni. Powinni przewidzieć, że kiedyś trzeba będzie żyć z emerytury. Bez wsparcia dzieci będzie to trudne, zwłaszcza gdy trzeba będzie spłacać kosztowne kredyty frankowe. Tak jest na całym świecie, ale nie u nas. W Polsce ci pozbawieni umiejętności przewidywania, gdy dotknie ich zły los, organizują się w partie emerytów czy organizacje walki z bankami i domagają się wsparcia od rządu, czyli reszty podatników. I zawsze poprze ich jakiś polityk.

Dlatego do czasu, gdy społeczeństwo nie przyzwyczai się do życia w pełnej ryzyka gospodarce rynkowej, rząd powinien pilnować, żeby nie urosła bańka grożąca stabilności gospodarczej. Oznacza to m.in., że nie można godzić się, by ludzie masowo zaciągali wysokie wieloletnie kredyty obciążone wysokim ryzykiem zmian kursowych czy stóp procentowych.

Zadaniem Komisji Nadzoru Finansowego i rządu musi być doprowadzenie do sytuacji, gdy średnio zarabiający człowiek będzie mógł zaciągnąć bezpieczny kredyt, którego oprocentowanie nie może wzrosnąć do poziomu uniemożliwiającego spłatę.

Gdy dużym grupom obywateli w oczy zagląda ryzyko utraty mieszkań czy majątku, stają się groźni dla stabilności państwa. I o tym odpowiedzialny rząd musi myśleć dziś, a nie wtedy, gdy przed jego oknami maszerują tłumy demonstrujących niefrasobliwych bohaterów.