Zaostrzenie przepisów o zapasach obowiązkowych gazu budzi wątpliwości natury prawnej. Obawiam się, że gdy sprawa trafi do międzynarodowego trybunału, Polska poniesie stratę nie tylko finansową, ale i wizerunkową – jako kraj, który niszczy wolny rynek. Taką sytuację może w swojej wojnie propagandowej wykorzystać Kreml, wskazując, że naruszamy podstawy gospodarki rynkowej. Czy warto dawać Rosjanom pretekst do ofensywy?
Stworzono w ostatnich latach infrastrukturę do importu – powstał gazoport w Świnoujściu, rozbudowano tzw. interkonektory, czyli połączenia między systemami gazowymi Polski i jej sąsiadów (powstały dwa małe, istotna rozbudowa ma się dokonać w kilku najbliższych latach). Pozbawianie firm możliwości sprowadzania surowca ogranicza nie tylko możliwość budowy rynku, ale i dostęp przedsiębiorstw do tańszego gazu z zagranicy. Odpowiedzialny za strategiczną infrastrukturę energetyczną minister Piotr Naimski stawia tezę, że najpierw musimy zdywersyfikować źródła surowców i energii, a potem zająć się liberalizacją rynku. Zgoda, warto mieć kilku dostawców z różnych kierunków, ale dlaczego nie można dać szansy na dywersyfikację poszczególnym firmom, które same chcą kupować gaz?
W surowcowych grach zapomina się często, że ich efektem końcowym ma być niska cena surowców/energii. Bo tania energia to konkurencyjna gospodarka. Gdy w USA wybuchła rewolucja łupkowa, amerykańscy przedsiębiorcy zaczęli przenosić część swoich biznesów z powrotem do Stanów. Jedna z fabryk w Rumunii została przeniesiona za ocean, bo w naszym regionie ceny energii były znacznie wyższe niż w Ameryce.
Dlatego warto się zastanowić, czy uprzywilejowana firma będzie miała bodźce do oferowania surowca po atrakcyjnych dla klientów cenach.