Większość osób, którym po obniżce wieku emerytalnego z początkiem października przysługiwało prawo do przejścia w stan spoczynku, nie potrzebowała nawet tych kilku tygodni wolnego, aby dojść do wniosku, że brak stałego zajęcia może być bardziej męczący niż praca. Z danych ZUS wynika, że osoby zatrudnione stanowiły zdecydowaną mniejszość tych, które z tego prawa skorzystały. Wygląda więc na to, że na razie działają psychologiczne mechanizmy, na które liczył rząd, zapewniając, że obniżenie wieku emerytalnego nie będzie miało katastrofalnego wpływu na podaż pracy. To, że w październiku utrzymało się ponad 4-proc. tempo wzrostu zatrudnienia w sektorze przedsiębiorstw, zdaje się to potwierdzać.

W tym kontekście zagadką jest jednak październikowy wzrost płac w tym sektorze o 7,4 proc. rok do roku, najbardziej (nie licząc incydentu ze stycznia 2012 r.) od blisko dziewięciu lat, co wbrew pozorom nie jest jednoznacznie dobrą wiadomością. Wielu ekonomistów oczekuje wprawdzie, że wzrost wynagrodzeń będzie przyspieszał, ale zjawisko to ma iść w parze z hamowaniem wzrostu zatrudnienia. Tego zaś (jeszcze) nie widać. Możliwe, że dynamikę płac w minionym miesiącu podbiły jakieś czynniki jednorazowe. Niewykluczone też jednak, że miało to związek z obniżką wieku emerytalnego. Może pracodawcy zaoferowali podwyżki słabo wynagradzanym pracownikom, którzy najchętniej korzystają z uprawnień emerytalnych, aby ich zatrzymać w pracy? Na rzetelną ocenę wpływu tej „reformy" na rynek pracy przyjdzie nam jeszcze poczekać.