Kto pamięta jeszcze zimowe awarie centralnego ogrzewania w czasach PRL albo przetrwał usterkę domowej instalacji w ostatnich latach, może doświadczyć wkrótce uczucie déjà vu. Według Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej tegoroczna zima będzie przypominać te niegdysiejsze – z niskimi temperaturami i długo utrzymującym się śniegiem. Na dodatek w ten sezon grzewczy wejdziemy w cieniu kryzysu energetycznego o globalnym zasięgu. W związku z tym grzejniki mogą nam w tym okresie nieraz ostygnąć.
Czytaj więcej
Gaz i prąd na rynkach wciąż drożeją. W przyszłym tygodniu URE ma zatwierdzić nowe taryfy dla odbiorców indywidualnych. Tanio nie będzie.
Na pytanie, dlaczego świat wpędził się w ten kłopot, nie ma prostej odpowiedzi. W przypadku państw zachodnich chętnie wskazuje się na transformację energetyczną, ale nawet w Europie – aspirującej do roli lidera zielonych przemian – transformacja pozostaje na razie procesem teoretycznym. Przed niedawnym szczytem klimatycznym w Glasgow opublikowano analizę zobowiązań poszczególnych państw, z której wynikało, że do 2030 r. globalne emisje CO2 zamiast spadać, wzrosną o 16 proc.
Drugą łatwą odpowiedzią jest zachowanie Gazpromu. Rosyjski koncern odmówił zwiększenia dostaw na europejski rynek, co z jednej strony uznano za szantaż mający zmusić Europę do zgody na uruchomienie Nord Stream 2, ale z drugiej – nie odbiega zbytnio np. od oporów kartelu OPEC, jeżeli chodzi o poziomy wydobycia w okresach wysokich cen. Jeżeli da się sprzedać tyle samo produktu drożej, to czemu iść klientom na rękę, zwiększając dostawy i obniżając cenę?
Trzecia odpowiedź jest prozaiczna. Po kilku łagodnych zimach i gwałtownym schłodzeniu globalnej gospodarki w 2020 r. aktywność biznesowa równie raptownie się odbiła. Energetyka za tym procesem nie nadążyła, zakładając, że zapotrzebowanie utrzyma się na poziomach niewiele wyższych od tych z poprzedniego roku. Prognozy zamówień były niskie, a w ślad za nimi hamowało wydobycie i planowane dostawy.