Chiara Farronato i Andrey Fradkin, ekonomiści z Harvardu i MIT, pokazali niedawno na przykładzie USA, że Airbnb stwarza dwie kluczowe korzyści. Po pierwsze, rośnie różnorodność usług noclegowych dla konsumentów. Podróżujący mogą wynająć loft przy rynku starego miasta, dom nad jeziorem, czy tani pokój przy metrze. Po drugie, gospodarze elastycznie reagują na wzrosty popytu, np. na sylwestra i w innych przypadkach, kiedy zapełnia się praktycznie cała baza noclegowa w danym mieście. Liczba mieszkań wystawianych na wynajem rośnie wraz z zapełnianiem hoteli, hamując wzrost cen i umożliwiając podróż większej liczbie osób. Hotele tracą, bo wzrost ich cen jest ograniczony, ale lokalne restauracje, muzea czy sklepy zyskują na większej liczbie klientów.
Airbnb jest często winione za wzrost cen tradycyjnego wynajmu mieszkań, pomimo, że ewidentnie wpływ na ceny najmu ma co najwyżej marginalny. W zeszłym roku Airbnb w całej Polsce wynajęło 14,4 tys. mieszkań. Tymczasem w samej aglomeracji warszawskiej mieszkań jest ok. 1,5 mln. Jakkolwiek jakiś wpływ na ceny wynajmu dzielnicach turystycznych na pewno istnieje, to badania nie pokazują, żeby był on decydujący. Politycy centralni z chęcią zrzuciliby winę na Airbnb za to, że nie reformują regulacji wykorzystania gruntów, a politycy lokalni za to, że nie uchwalają planów zagospodarowania przestrzennego, przez co nowe budownictwo jest blokowane i rosną ceny mieszkań. Airbnb to jednak nie ta skala.
Wiele innowacji naruszających status quo powstaje tylko dlatego, że ich pomysłodawcy nie są zmuszeni pytać nikogo o zgodę. Czy pozwolić każdemu wozić swoim samochodem ludzi po mieście? Czy pozwolić każdemu latać dronem po mieście i robić zdjęcia? Czy pozwolić każdemu wynajmować swoje mieszkanie turystom? Wszystko to brzmi niebezpiecznie zanim się w praktyce nie przekonamy, że jednak działa. Dlatego bez zasady „co nie jest zabronione to jest dozwolone", potwierdzonej podobno w „konstytucji biznesu", takie innowacje nie byłyby w praktyce możliwe – szczególnie jeżeli naruszałyby interesy jakiejś istniejącej branży. Zasada jednak nie ma sensu, jeżeli pod wpływem lobbingu grup interesu, rząd będzie ją wycofywał w kilka lat po powstaniu danej innowacji biznesowej.
Sympatię do hotelarzy wzbudza fakt, że wynajmujący mieszkania nie muszą dzisiaj spełniać wszystkich wymogów regulacyjnych nałożonych na hotele. Ale czy nie lepiej zliberalizować prawo i ułatwić funkcjonowanie hotelarzom, niż nakładać na osoby prywatne wymogi, których nie spełnią? Nie z perspektywy hotelarzy. Na każdym rynku jedną z funkcji państwowych regulacji jest właśnie ograniczenie konkurencji dla istniejących firm ze strony nowych graczy. Pytanie czy na pewno doregulowanie istniejącego w Polsce od zawsze wynajmu kwater prywatnych, stało się akurat dzisiaj niezbędne? Niezbędne dla gości czy może dla branży hotelarskiej?