Ci wreszcie, którzy twierdzili, że wszystko, co da się osiągnąć w stolicy Danii, to niewiele znacząca deklaracja polityczna, mogą pogratulować sobie trafności prognozowania. To, co uchwalili przywódcy stu kilkunastu państw, nie ma bowiem wiążącej mocy prawnej. W szczególności nie zmusza nikogo do redukcji emisji gazów cieplarnianych, a przecież o to tak naprawdę w grze o nazwie „walka z globalnym ociepleniem” chodzi. Nie udało się nawet określić, jak duże powinny być te redukcje.

Przebieg konferencji pokazuje kierunek, w którym będzie ewoluować międzynarodowa walka z globalnym ociepleniem. Jak zauważył szef brytyjskiego Greenpeace John Sauven, dotychczasowe metody polityczne w tym zakresie się wyczerpały. Szczyt, jako impreza ONZ, utknął w niekończących się dyskusjach i był torpedowany przez rozbieżne interesy. Porozumienie udało się osiągnąć na zamkniętym zebraniu pięciu państw. Potem zostało ono wręczone przedstawicielom 188 innych krajów, którym nie pozostało nic innego, niż je zaakceptować. I tak to będzie wyglądać w przyszłości. Główni światowi gracze – a przy okazji najwięksi emitenci CO[sub]2[/sub] – będą sami tworzyć międzynarodowe traktaty, a potem narzucać je innym. To koniec idealizmu i powrót do starej, dobrej polityki.