O tym, że Skarb Państwa trochę udaje, iż prywatyzuje, wiadomo od dawna. Z jednej strony słyszymy deklaracje o kluczowym znaczeniu prywatnego właściciela i konieczności radykalnego ograniczenia roli państwa w gospodarce, z drugiej zwłaszcza ubiegły rok pokazał, że majątek należący jeszcze do skarbu to rodzaj budżetowego koła ratunkowego. Dlatego należy wyprzedawać go po kawałku, tak by zarobić jak najwięcej, ale jednocześnie zachować kontrolę nad spółką. Póki się ją ma, można ów proceder kontynuować. Trudno o większą sprzeczność celów.

Doskonałym przykładem tej polityki były dwie ostatnie transakcje, zrealizowane przez Skarb Państwa – sprzedaż 10,7 proc. akcji Lotosu (choć tu zapewnienia o inwestorze branżowym nie ustają) oraz 10 proc. akcji KGHM. Resort przygotowuje się również do dorzucenia na parkiet kolejnych 15 – 16 proc. akcji grupy energetycznej Enea i ok. 20 proc. papierów Polskiej Grupy Energetycznej. Wszystko to działania probudżetowe i niemające wiele wspólnego z zagwarantowaniem spółkom właściciela z prawdziwego zdarzenia.

Być może w ten sposób uda się jakoś uskładać założony w budżecie i bardzo dlań ważny poziom wpływów. Ale co dalej? Statystyki są bezlitosne. Na 265 przygotowanych w ubiegłym roku od zera projektów prywatyzacyjnych sukcesem zakończyło się 107, czyli niespełna połowa. Zainteresowanie aukcjami, nową metodą sprzedaży spółek przez MSP, było śladowe – z 68 wystawionych firm nabywców znalazło 11. To i nawet trudno się dziwić, że wpływów szuka się odcinając kawałki atrakcyjnych spółek. Ale to nie zastąpi prawdziwej prywatyzacji. Chyba że coś się zmieniło w definicji tego procesu. Ale komunikatu MSP w tej sprawie dotąd nie było.