Przez długi czas polskie miasta powielały ten sam schemat — najważniejsi są inwestorzy. I to ich szukali za wszelką cenę. Tymczasem okazuje się, że na imprezach kulturalnych czy sportowych można zarobić niewiele gorzej niż na podatkach płynących od producentów samochodowych poduszek powietrznych. Ale są też miasta, którym udaje się te dwie rzeczy doskonale godzić. Sztandarowym przykładem jest Wrocław i okoliczne gminy.
Promocje mogą wykreować coś więcej niż kilkudniowy najazd turystów. Gdańsk chce by nowa kampania przyciągała także przyszłych studentów. Aktywne ośrodki akademickie to klucz do powodzenia (czyli wyższych przychodów) w przyszłości. W czasach problemów z wykwalifikowaną siłą roboczą, może się okazać, że studenci są cenniejszym zasobem niż uzbrojone działki pod inwestycje. Choć na pierwszy rzut oka to oczywiste, nie wszystkie metropolie w ostatnich latach sprawiały wrażenie, że zdają sobie z tego sprawę.
Promocyjnym przebojem roku były jednak obchody 750-lecia Krakowa. Tej kampanii nie dało się zauważyć. Zmęczeni po intensywnej, jak się można domyślać, imprezie gdański Neptun, toruński Kopernik i warszawska Syrenka, dawali obietnicą wyjątkowości wydarzenia. Na dodatek hasło „Kraków świętuje. Ciężko wrócić do siebie” naprawdę bawiło. Chyba tylko kolejarze i drogowcy mieli złe skojarzenia. Łatwiej dziś trafić z Krakowa do Londynu, niż np. na Wybrzeże. Ale może właśnie w Londynie najłatwiej można obecnie znaleźć polskich „turystów” ?