Ulsteinvik to niewielkie miasto w północnej Norwegii, niedaleko Alesund. Tam latem 1917 r. zaczęła się historia firmy, która przekształciła się w grupę zatrudniającą dziś ok. 700 osób, z przychodami rzędu 1,3 mld koron norweskich i notowaną na giełdzie w Oslo.
Dwudziestotrzyletni wówczas Martin Ulstein chciał skorzystać z okazji, jaka otwierała się przed nim dzięki przeobrażeniom norweskiej floty rybackiej – proste, tradycyjne kutry odchodziły do lamusa na rzecz zmechanizowanych jednostek. Najlepszym rozwiązaniem wydawał się warsztat naprawczy – Martin miał spore zdolności w tej materii, praktykował też w warsztacie w niedalekim Alesund.
Brakowało mu tylko jednego – pieniędzy. Ale od czego jest rodzina? Firmę założono więc wspólnymi siłami – ojciec, Ole H. Ulstein, podżyrował pożyczkę w banku, a wuj Martinus włożył do spółki posiadane 800 ha, na których powstał warsztat. Martin i jego kuzyn Andreas – właściciele nowo powołanej spółki Ulstein mek. Verksted, mogli już zamieścić pierwsze ogłoszenie w lokalnej gazecie.
Niewielki warsztat stopniowo przekształcił się w firmę nie tylko naprawiającą, ale i budującą statki, a potem spółkę będącą jednym z głównych międzynarodowych dostawców marynistycznej technologii. Niedługo po giełdowym debiucie, do którego doszło w połowie lat 90., brytyjski koncern Vickers (słynący głównie jako fabryka broni, w której powstawały m.in. znane z II wojny światowej lekkie czołgi Vickers), z którym Ulsteinowie negocjowali współpracę przy jednym projekcie, niespodziewanie wyszedł z propozycją zakupu całej Ulstein Group, z wyjątkiem dywizji zajmującej się budową statków.
Do transakcji, określanej przez przedstawicieli Vickers jako „niebiański mariaż”, doszło w 1998 r. za cenę 3,9 mld koron norweskich. Rok później Vickers stał się częścią imperium Rolls-Royce’a. A Ulstein Verft pozostała biznesem rodzinnym.