Związkowcy być może prościej patrzą na świat. Dla nas sprawa jest jasna. Pracownik oddaje się do dyspozycji pracodawcy, a on ma ten czas należycie wykorzystać. Jeśli pracownicy mają niską wydajność, jest to wina pracodawcy. Jeśli niektórzy nie potrafią lub nie chcą się zmienić – presja płacowa wymusi to na nich. Być może niektórzy nie nadają się do prowadzenia biznesu.
Dzisiaj pracodawcy narzekają na wzrost płac, ale gdy było wysokie bezrobocie, ich postawa wobec ludzi była bezwzględna. Świadczy o tym skala łamania prawa pracy. Nie będę podawał przykładów, bo to nie temat tej polemiki. Trudno zatem oczekiwać zrozumienia, gdy pracownik jest w cenie.
Pracodawcom należy się najwyższy szacunek, bo dzięki nim może istnieć państwo, miejsca pracy i firmy, które są źródłem dochodu państwa i jego obywateli. Z powodu ryzyka, które podejmują, ponoszą ogromne koszty – zarówno psychiczne, rodzinne, jak i materialne. Dlatego nie drażnią ich wysokie zarobki i luksus, który często staje się ich udziałem. Ale to obraz idealny, do którego nam jeszcze bardzo daleko.
Polscy pracodawcy – oczywiście nie wszyscy – są słabi i dlatego próbują zrzucać winę na innych, np. na związkowców. Nie potrafią się jednoczyć dla skutecznej zmiany prawa, która zapewniłaby im normalniejsze warunki funkcjonowania. Nie potrafią – czego przykładem jest unijna akcesja – zagwarantować sobie odpowiednich warunków we Wspólnocie. Przykład pierwszy z brzegu. Maleńka Malta wynegocjowała kilkuletni okres przejściowy dla swoich stoczni, podczas gdy Polska nawet o to nie zabiegała. To nie wina polityków, ale pracodawców, którzy nawet nie raczyli tego rządzącym przypomnieć.
Pracodawcy – zresztą jak i związkowcy – nie doszli jeszcze do podstawowej prawdy, że tylko pozornie stoimy po dwóch stronach barykady. Tak naprawdę barykada jest wspólna, a cały ten organizm jest od siebie zależny. Przeginanie jednej czy drugiej strony prowadzi do katastrofy.