W budżecie może brakować pieniędzy

Zmniejszenie zatrudnienia, spadek popytu inwestycyjnego oraz wyprzedaż zapasów to możliwe wtórne skutki osłabienia gospodarczego. Ich ostatecznym rezultatem może być wzrost napięć w sektorze finansów publicznych - mówi Mirosław Gronicki, były minister finansów.

Publikacja: 26.11.2008 01:38

Mirosław Gronicki był doradcą banku Goldman Sachs, a wcześniej głównym ekonomistą Banku Millennium

Mirosław Gronicki był doradcą banku Goldman Sachs, a wcześniej głównym ekonomistą Banku Millennium

Foto: Rzeczpospolita, Marcin Łobaczewski MŁ Marcin Łobaczewski

[b]Rz: BNP Paribas obniżył prognozę wzrostu PKB dla Polski na 2009 r. do 0,4 proc., OECD szacuje go na 3 proc. Które prognozy można uznać za realne? [/b]

Mirosław Gronicki: Już dawno nie było takiego rozjazdu prognoz. Najbardziej pesymistyczni są analitycy bankowi, a najbardziej optymistyczne instytucje międzynarodowe i nasz rząd. Gdy było ożywienie gospodarcze, sytuacja była odwrotna – instytucje międzynarodowe były mniej optymistyczne od analityków. Należy jednak pamiętać, iż te prognozy są zawsze warunkowe. Wszystko więc zależy od tego, co będzie się działo na świecie, czy Europa pogrąży się w recesji na dłużej, czy już pod koniec przyszłego roku zacznie się dźwigać. Nie bez znaczenia będzie też fakt, czy nasz rząd zaproponuje wreszcie działania antykryzysowe, czy nadal będzie uważał, że w obecnej sytuacji gospodarczej można zacieśniać politykę fiskalną i monetarną. Jeśli założymy dłuższy (do końca 2010 r.) kryzys gospodarczy w Europie Zachodniej i bierność rządu, wówczas bardzo prawdopodobny byłby scenariusz ostrego spowolnienia tempa wzrostu gospodarczego: w 2009 r. do 1 – 2 proc., a w 2010 r. do 0 – 1 proc.

[b]Skutek działań rządu może być wręcz odwrotny?[/b]

Trudno wyrokować. Jedno jest pewne, polska gospodarka znajduje się na ścieżce schodzącej. Dochody podatkowe w 2009 r. mogą być znacznie niższe, niż założono w pierwotnym przedłożeniu budżetowym. Dlatego przy założeniu, że poziom deficytu jest rzeczą świętą, możemy mieć do czynienia wyłącznie z cięciem wydatków albo wypychaniem deficytu w inne części sektora finansów publicznych. Tak w jednym, jak i w drugim wypadku działania rządu doprowadzą do obniżenia popytu. Skutek więc będzie taki, że gospodarka będzie słabła, a rząd dodatkowo będzie działał na rzecz obniżenia tempa wzrostu PKB. Wolniejszy rozwój to niższy popyt na pracę, niższe wpływy podatkowe. Ekonomiści w skrócie nazywają taką sytuację spiralą deflacyjną. Inne kraje – jeśli przyjrzymy się ich poczynaniom – robią dokładnie odwrotnie, dzięki czemu mają szansę przejść spokojnie przez okres spowolnienia czy nawet recesji.

[b]Rząd nawet nie bardzo chce weryfikować prognozę wzrostu gospodarczego. Wicepremier Waldemar Pawlak powtarza, że wzrost na poziomie 4,8 proc. PKB jest założeniem realnym.[/b]

Nawet jeśli ktoś wierzy w takie prognozy, to lepiej się przygotować na bardziej negatywne skutki zawirowań na świecie i czarne scenariusze, niż za wszelką cenę starać się pozostać optymistą. W szczególności to rząd musi się zachowywać racjonalnie, a nie reagować w taki sposób na pojawianie się coraz czarniejszych scenariuszy dla polskiej gospodarki.

[b]Czego oczekiwałby pan od rządu w obecnej sytuacji?[/b]

Przygotowania realnego pakietu antykryzysowego. Nie chodzi o to, aby on miał na celu za wszelką cenę utrzymanie wysokiej dynamiki popytu, ale by pomógł zachować ścieżkę łagodnego schodzenia z wysokich poziomów wzrostu PKB. Zbyt wysoka dynamika popytu mogłaby doprowadzić do znacznego pogorszenia równowagi na rachunku bieżącym w bilansie płatniczym. A to, gdy świat ogarnięty jest kryzysem finansowym, a Polska jest importerem kapitału, byłoby wielce nierozsądne. Przy gwałtownej obniżce tempa wzrostu PKB można oczywiście liczyć na równie gwałtowne odbicie, jednak realizacja takiego scenariusza może być wątpliwa. Obawiam się, że wiedzą to przedsiębiorcy, ponieważ nie bez powodu ich głosy wołania o pomoc do rządu są coraz powszechniejsze.

[b]Jakie konkretne działania należy podjąć?[/b]

Nadszedł czas, aby uruchomić mało kosztowne instrumenty pobudzania gospodarki. Można oczywiście uruchomić dotacje, ale to może być postrzegane przez Komisję Europejską jako niedozwolona pomoc publiczna. Lepiej więc dawać gwarancje państwa – to instrument mniej kosztowny i niebudzący kontrowersji. Rząd powinien się skupić na obniżeniu ceny kredytu, uruchomieniu gwarancji obniżających ryzyko kredytowe ze środków publicznych oraz gwarancji na wybrane przedsięwzięcia gospodarcze. Pomyślałbym też nad przesunięciem środków UE na finansowanie inwestycji prywatnych i publicznych w infrastrukturę. Zwłaszcza te pierwsze mogą się bowiem przełożyć na impuls popytowy.

[b]Jakie ryzyko wynika ze znacznego spowolnienia gospodarki?[/b]

Jeśli mamy perspektywy 1 – 2 proc. wzrostu gospodarki, to firmy będą zmuszone zacząć zwalniać pracowników, bo inaczej stracą płynność. Przez ostatnie dwa lata non stop zwiększały zatrudnienie, a wydajność rosła dużo wolniej niż poprzednio, mają więc rezerwy. Jeśli będą chciały zachować 4-proc. wzrost wydajności, to przy 2-proc. wzroście PKB będą musiały zwolnić 2 proc. zatrudnionych, czyli około 300 tys. ludzi. Dodając do tego młodych wchodzących na rynek pracy i powracających z zagranicy, szeregi bezrobotnych do końca przyszłego roku mogą powiększyć się o 600 – 700 tys. osób. Oznacza to, że stopa bezrobocia w Polsce znów znacznie przekroczy 10 proc. Gwałtowne załamanie popytu zewnętrznego i osłabienie krajowego musi doprowadzić do zaburzeń w przepływach finansowych. Jeśli do tego dołączymy ostrożną politykę kredytową banków, prawdopodobieństwo pojawienia się zatorów płatniczych jest duże.

Poza tym zmniejszy się popyt inwestycyjny. Zmniejszenie zatrudnienia, spadek popytu inwestycyjnego oraz wyprzedaż zapasów to możliwe wtórne skutki osłabienia gospodarczego. Ich ostatecznym rezultatem może być wzrost napięć w sektorze finansów publicznych. Może zacząć brakować pieniędzy w budżecie.

[b]Jak rząd może temu zaradzić?[/b]

Potrzebne jest rozsądne podejście rządu do polityki aktywizującej ludzi nie tylko po pięćdziesiątce, ale też młodych i tych, którzy będą powracać z emigracji. Wskazane byłoby uruchomienie robót publicznych.

A co z wchodzącą od nowego roku obniżką stawek PIT i przeprowadzoną już obniżką składki rentowej? Gdyby nie te zmiany, w budżecie mielibyśmy o 28 mld zł więcej.

Wycofać się z tych posunięć byłoby już dziś bardzo trudno. Jednak to także dowód na to, że wszelkie działania pobudzające popyt krajowy, podejmowane w szczytowej fazie koniunktury, nie są wskazane. Rząd obniżył składkę rentową, gdy mieliśmy boom gospodarczy, co wcale nie przyniosło spodziewanych efektów, a dodatkowo pozbawiło go niezbędnych środków w momencie, gdy są one najbardziej potrzebne. Obniżenie składek na ZUS i pozostawienie w rękach konsumentów dodatkowych pieniędzy, które w większości zostały przeznaczone na konsumpcję, zadziałało jak dorzucenie węgla do pieca, gdy i tak był on już rozgrzany do czerwoności. To był największy błąd w polityce gospodarczej ostatnich trzech lat. Jednak cofnąć się tego nie da, bo powrót do wyższych podatków dziś oznaczałby dalsze zaciskanie polityki fiskalnej, czyli de facto osłabianie wzrostu gospodarczego. Można było zaczekać z cięciem składek choćby rok, teraz takie posunięcie przełożyłoby się na wzrost popytu, a tak tej amunicji już nie ma. Rząd wprawdzie nie ma możliwości rozruszania popytu, ale też nie zgadza się na rozdmuchiwanie wydatków – zamierza realizować ścieżkę schodzenia z deficytem sektora finansów publicznych do 1 proc. w 2011 roku i zamierza utrzymać w 2009 roku deficyt budżetowy na poziomie 18,2 mld zł.

W sytuacji, gdy zamierzamy w 2012 roku przyjąć euro i wejść do systemu ERM2 w połowie przyszłego roku, to wcale nie jest najlepsze rozwiązanie. Z tym wiążą się bowiem ogromne koszty, na pokrycie których w budżecie nie ma środków. Uważam, że należy w tej sytuacji przesunąć wejście do ERM2, spokojnie realizować budżet i przygotowywać ścieżkę dojścia do euro. Poza tym najwyższy czas, aby ktoś w rządzie przejął pałeczkę i zaczął prowadzić spójną politykę gospodarczą w imieniu całego gabinetu Donalda Tuska.

[b]Rz: BNP Paribas obniżył prognozę wzrostu PKB dla Polski na 2009 r. do 0,4 proc., OECD szacuje go na 3 proc. Które prognozy można uznać za realne? [/b]

Mirosław Gronicki: Już dawno nie było takiego rozjazdu prognoz. Najbardziej pesymistyczni są analitycy bankowi, a najbardziej optymistyczne instytucje międzynarodowe i nasz rząd. Gdy było ożywienie gospodarcze, sytuacja była odwrotna – instytucje międzynarodowe były mniej optymistyczne od analityków. Należy jednak pamiętać, iż te prognozy są zawsze warunkowe. Wszystko więc zależy od tego, co będzie się działo na świecie, czy Europa pogrąży się w recesji na dłużej, czy już pod koniec przyszłego roku zacznie się dźwigać. Nie bez znaczenia będzie też fakt, czy nasz rząd zaproponuje wreszcie działania antykryzysowe, czy nadal będzie uważał, że w obecnej sytuacji gospodarczej można zacieśniać politykę fiskalną i monetarną. Jeśli założymy dłuższy (do końca 2010 r.) kryzys gospodarczy w Europie Zachodniej i bierność rządu, wówczas bardzo prawdopodobny byłby scenariusz ostrego spowolnienia tempa wzrostu gospodarczego: w 2009 r. do 1 – 2 proc., a w 2010 r. do 0 – 1 proc.

Pozostało 85% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację