Tym bardziej zdumiewa obecne domaganie się przez firmy wsparcia ze strony państwa.
Dewiza premier Thatcher w praktyce oznaczała przyjęcie założenia, że z zasady rynki mają rację, bo rynki wiedzą lepiej. Dlatego musi zdumiewać krytycznego obserwatora takie hurtowe oddawanie się obecnie pod opiekę państwa i natarczywe domaganie publicznej ochrony i wsparcia ze strony tych, których wczorajsze credo to była ortodoksyjna wiara w nieomylność rynku. Dzisiaj gotowi byliby uznać, że to państwo wie lepiej i może więcej.
[srodtytul]Jaki rynek i jakie państwo?[/srodtytul]
Nie uważałem wcześniej, że rynek jest doskonałym i samosterownym mechanizmem, tak jak i teraz nie uważam, że państwo może rościć sobie tytuł do suwerenności w gospodarce, absolutnej racjonalności swych działań i prawo do samoistnego sterowania zachowaniami uczestników rynku. Za fundamentalny błąd uważam intelektualne miotanie się w poszukiwaniu idealnego rozwiązania między rynkiem i państwem. Podstawowe pytanie nie brzmi: „rynek czy państwo?” ani nawet: „ile rynku i ile państwa?”, ale: „jaki rynek i jakie państwo?”. Przy czym pozytywnej odpowiedzi nie da się w moim przekonaniu udzielić, jeśli pominiemy w naszych rozważaniach społeczeństwo i kulturę, i nie dostrzeżemy, że i rynek, i państwo działają poprzez licznych i różnych aktorów o zróżnicowanej wiedzy i interesach. Szczególnie teraz trzeba się poważnie zastanawiać, „po co i komu państwo jest potrzebne”.
[srodtytul]Wszyscy napędzamy kryzys[/srodtytul]