Światowy kryzys finansowy bardzo skomplikował życie. Sytuacja w sektorze naftowym ma istotny wpływ na funkcjonowanie całej gospodarki. Rok temu eksperci JP Morgan informowali, że baryłka ropy naftowej będzie za kilka miesięcy kosztować 250 dolarów. Byli tacy, którzy mówili o 300 dolarach. Działał zabójczy dla rynku mechanizm: prognozy nakręcały spekulacje, spekulacje nakręcały ceny. Wydawało się, że ten proces całkowicie wymknął się spod kontroli.
Załamanie finansowe w USA i późniejsza reakcja łańcuchowa na świecie brutalnie przywróciły rynkowi naftowemu poczucie realizmu. Cena ropy mocno wpływa na koniunkturę i jednocześnie bardzo od niej zależy. Jej gwałtowne skoki szkodzą gospodarce. Także tym, którzy są jego producentami. Wszyscy są zgodni, że najlepsza jest długoterminowa równowaga, do której niełatwo jest powrócić po okresie szokujących skoków.
[srodtytul]Potrzeba stabilizacji cen[/srodtytul]
Baryłka ropy kosztuje wprawdzie dzisiaj 3 razy mniej niż w lipcu 2008 roku, ale nie wydaje się, żeby ten poziom mógł być jeszcze niższy. Gdyby cena 50 dol. za baryłkę utrzymała się dłuższy czas, dla długoterminowej równowagi rynku paliwowego byłby to jeszcze gorszy sygnał niż niedawna cena 140 – 150 dol. Poziom 50 dol. nie zachęca do inwestycji, nie tylko tych niezbędnych do zwiększenia wydobycia, ale nawet tych koniecznych do jego utrzymania na obecnym poziomie. A bez inwestycji dzisiaj nie wystarczy ropy jutro. Kierowcy cieszą się z niższych cen paliw, ale martwią się stratedzy sektora naftowego. Podzielam ich zmartwienie.
[wyimek]Dotychczasową polityką energetyczną zjednoczonej Europy były pozory kryjące brak polityki. W sektorze ropy i gazu główny dostawca na rynek europejski prowadził politykę „dziel i rządź”. Niestety skutecznie[/wyimek]