Amerykanie długo się wahali, czy ulec presji Niemiec i pozwolić Rosjanom ze Sbierbanku wraz z Kanadyjczykami z Magny przejąć kontrolę nad liczącą 110 lat motoryzacyjną marką. Bo nasi wschodni sąsiedzi nie tylko staną się współwłaścicielami zakładów Opla na świecie (w tym i w polskich Gliwicach), ale też wejdą w posiadanie nowoczesnych patentów amerykańskich i niemieckich inżynierów. To może być dla nich skok cywilizacyjny na miarę lotu w kosmos Jurija Gagarina.
Rosjanie to świetni gracze. Do gry o firmę, która ma prawie 8-procentowy udział w europejskim rynku motoryzacyjnym, weszli w momencie, gdy kanclerz Angela Merkel i premier Władimir Putin mają wiele wspólnych interesów. Trwa kryzys, a w Niemczech zbliżają się wybory. Pani kanclerz zależy więc na rosyjskim inwestorze, który da gwarancje utrzymania 25 tys. pracowników w zakładach Opla w ich kraju.
Co z tego będzie miał Putin? Przede wszystkim silniejszą więź z Berlinem, na którym rosyjskiemu premierowi wyjątkowo zależy. Bo Niemcy mają ogromne wpływy w Unii Europejskiej.
Taka jest współczesna rosyjska dyplomacja. Wystarczy spojrzeć na wyjątkowo dobre polityczne relacje Władimira Putina z Silvio Berlusconim, a potem przypomnieć sobie, że włoskie firmy Enel i Eni mają w Rosji specjalny status – współpracują z Gazpromem bez żadnych ograniczeń. Niemcy chcieliby podobnie komfortowych warunków. I teraz pewnie je dostaną.
Czy czwartkowa transakcja oznacza, że z taśm gliwickiej fabryki wyjadą niebawem moskwicze? Nie sądzę. A może grozi nam likwidacja fabryki w Gliwicach i przeniesienie produkcji do Rosji? Także – na razie – nie ma obaw. Polski zakład należy do najbardziej rentownych w całym koncernie.