Jako że skuteczność obecnej regulacji jest oględnie mówiąc mizerna, rząd proponuje nowe środki odstraszające, kontrolujące i w końcu sankcjonujące nielegalny proceder. Wśród nich utworzenie Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych, na które wpisywane byłyby strony, do których dostęp miałby być blokowany przez dostawców Internetu, choć musi się na to zgodzić najpierw Komisja Europejska.
Czy faktycznie nowe prawo coś zmieni w sieci? Jak wiemy, Internet słynie ze swojej, nierzadko zresztą nadużywanej, wolności. Większość prób jego kontrolowania pozostaje walką z wiatrakami. Jak do tej pory względną skutecznością mogą pochwalić się jedynie Chiny. A w innych krajach, choćby obserwując niekończącą się wojnę z internetowym piractwem, to raczej zabawa w kotka i myszkę. Wprowadzane środki okazują się nieskuteczne i zwykle szybko się dezaktualizują. Pomysłowość użytkowników Internetu i rozwój technologii pozostawia w tyle najnowocześniejsze systemy prawne.
Stąd też budzi zdziwienie optymizm naszego rządu. Tropienie przestępstw hazardowych w sieci nawet przy wyposażeniu rozmaitych urzędów w nowe środki prawne może pozostać pobożnym życzeniem. Zastanawia także ukierunkowanie zakazu internetowego hazardu przeciwko samym graczom.
Nasuwa się refleksja nad granicami wolności obywatelskich, prawa dostępu do informacji i usług, wolności słowa. Prawo zna przypadki ograniczania praw obywatelskich w imię szeroko pojętego interesu społecznego. Wymaga to jednak uważnego wyważenia obu interesów. Nieobojętna w tej dyskusji pozostaje także praktyka innych krajów. Hazard w sieci dopuszczony jest w Anglii, a we Francji kończą się prace nad ustawą „otwierającą” dla niego rynek.
Pozostaje pytanie, czy wybraliśmy słuszną drogę. Najważniejsze jest bowiem, aby uchwalane przepisy miały charakter racjonalny i dalekowzroczny, a nie były powodowane bieżącą sytuacją i zapotrzebowaniem politycznym.