Wydawałoby się, że zadecydowała cena. Wszak Santander zaoferował ponad 10 proc. więcej od tego, co dawał nasz PKO BP. Ale to tylko pozory. Wszyscy wiedzą, że cała ta operacja jest podejrzana. Ważne instytucje wszczęły już śledztwo. Rozpoczęto poszukiwania winnych niefachowego prowadzenia negocjacji. Okazuje się, że Irlandczycy też nie chcieli naszych pieniędzy.

Niepokojące jest to, że nie cały polski naród się martwi. Na giełdzie fiasko negocjacji powitano wzrostem kursu PKO BP. Tam muszą być dywersanci. Winnych szukałbym też w budynku Ministerstwa Finansów. Minister Rostowski dawno to wszystko przewidział i spokojnie czeka na prawie 1 mld zł dywidendy z PKO BP. Gdyby udało się kupić BZ WBK Polacy byliby może znacznie pewniejsi swoich możliwości, ale kulejący budżet na dywidendę nie mógłby liczyć ani w tym, ani w następnym roku.

Niestety, nie słychać pytań, dlaczego nasza oferta była taka słaba. Dlaczego dla naszych polityków jedyna droga, żeby BZ WBK przeszło w polskie ręce, wiodła przez jego nacjonalizację?

Jest jednak dziejowa sprawiedliwość. Co nie udało się z BZ WBK, odrobiliśmy natychmiast dzięki PGE, które kupiło Energę. Państwo sprzedało ją za ponad 7 mld zł firmie, którą kontroluje. Jednocześnie obiecało jednak, że przejmowana spółka nie utraci samodzielności. Czyli kupujący z transakcji wyniesie przede wszystkim poczucie solidnego wsparcia budżetu. Na poważne finansowe korzyści przyjdzie mu jeszcze poczekać.