Jedną z przesłanek złożenia oferty przez PGE na zakup Energi była budowa wielkiej grupy energetycznej, która miała podjąć starania w celu wybudowania potrzebnej, nowej elektrowni, w tym przypadku nuklearnej, której koszt ocenia się na 20 – 25 mld zł. Na zakup Energi PGE zobowiązała się wydać 7,5 mld zł i jak wiadomo, powodzenie tej transakcji zależy od zgody UOKiK niechętnego (i słusznie) tej transakcji.
Ale czego to się nie dowiadujemy w ostatnich dniach grudnia? Otóż, PGE wydała dodatkowo ponad 3 mld zł na kupno od Skarbu Państwa mniejszościowych pakietów w swoich spółkach zależnych, w których i tak miała już większościowe udziały!
Oznacza to, że koncern zobowiązał się do wydatkowania ponad 10 mld zł na wątpliwe z punktu widzenia efektywności działania inwestycje, zamiast te środki przeznaczyć na rozbudowę lub budowę nowych i potrzebnych mocy produkcyjnych. Oczywiście minister skarbu jest zadowolony, bo z jednej strony pozwoliło to na zbliżenie się do wyznaczonej wielkości dochodów z prywatyzacji, a z drugiej – takie kwoty zasilą stronę dochodową budżetu, o którą martwi się (i słusznie) minister finansów.
Tyle że z punktu widzenia PGE (i gospodarki) żadna z tych inwestycji nie ma większego sensu i jest po prostu wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Lub inaczej – jest doraźnym zapychaniem dziury w budżecie.
Potrzeba budowy nowych mocy w energetyce jest bezdyskusyjna, potrzeba modernizacji linii przesyłowych też, więc po co, zamiast poczynić zobowiązania w tym zakresie, wyrzuca się pieniądze, które nie dadzą żadnej wartości dodanej i zostaną po prostu przejedzone?