I nie chodzi tylko o nikłe szanse na kompromis z potencjalnym nabywcą w sprawie wyceny litewskiego zakładu, na co wskazywał wiceprezes Sławomir Jędrzejczyk. Od ponad roku wiadomo, że biznes rafineryjny nie jest dobrze wyceniany w Europie, a kilka większych od Orlenu koncernów ogłosiło plany sprzedaży lub zamknięcia rafinerii z powodu słabej opłacalności.
Orlen najpewniej nie miałby kłopotów z samym znalezieniem nabywcy - rosyjskie koncerny mniej lub bardziej oficjalnie zgłaszały zainteresowanie litewską firmą, ale na duże pieniądze nie mógłby liczyć , gdyż Rosjanie równie dobrze kalkulują jak inni. Kolejki chętnych też by nie było – na rynku od lat znana jest niepisana zasada, że firmy z Rosji starają się nie konkurować o te same aktywa zagranicą. Ale sprzedaż litewskiej firmy Rosjanom po tym, gdy Orlen pokonał ich w przetargu na Możejki, była od początku nierealna.
Szefowie PKN zapowiadali sprzedaż, argumentując, że rafineria nie jest rentowna, a jej zakup był złym ruchem biznesowym. Choć dla wielu ekspertów jasne było, że każda rafineria po pożarze na taką skalę - zniszczeniu uległa główna instalacja - i kosztownej odbudowie potrzebuje czasu na osiągnięcie rentowności.
Prezes PKN Jacek Krawiec liczył, że zdoła wpłynąć na politykę władz litewskich i uda mu się jeśli nie kupić, to przynajmniej kontrolować działalność terminalu Kłajpedos Nafta. Ale sukcesu nie udało się odnieść. I nie pomogło wsparcie polskiego rządu.