Dziesiątki spraw sądowych, oskarżenia bez pokrycia, ferowane na podstawie informacji wyszperanych w Internecie. Przy okazji oberwało się i doradcom prywatyzacyjnym – zwłaszcza tym największym, rozpoznawalnym na rynku. Nie udowodniono im nic, ale wrażenie o powszechności „układów" przy sprzedaży państwowego majątku pozostało. Podobnie jak strach paraliżujący miesiącami poczynania urzędników, bo za każdą decyzję można przecież zapłacić głową.

Gdzie są konfitury, tam znajdą się i amatorzy. Resort skarbu, a kiedyś przekształceń własnościowych, to miejsce, gdzie lgnęli gromadnie od zawsze. Gdzie ścierały się rozmaite interesy, nie mające wiele wspólnego z interesem samego Skarbu Państwa.  Byli tacy, którzy im ulegli. Wielu dziwnych transakcji nie wyjaśniono do dziś. Ale gdy nieprawidłowości prywatyzacyjne (tym razem poparte dowodami)  znów wracają na czołówki gazet, łatwo znów dać ponieść się populizmowi. Przekonanie, że prywatyzacja to samo złodziejstwo, zniszczyło już niejedną firmę, która czekała na amatora tak długo, że potem nie chciał jej już nikt. Przeświadczenie, że najważniejszym kryterium doboru doradców do prywatyzacji powinna być cena, wzbogaciło już kosztem resortu skarbu wiele małych, nikomu nie znanych firm, którym udało się za grosze wygrać przetargi. A samej sprzedaży i tak nie przyspieszyło, bo trzeba było szykować ją od nowa.

Co nie znaczy, że sprawa Andrzeja P., Wojciecha J. i im podobnych jest ostatnią, o jakiej słyszymy.