Gdy wprowadzono euro, stało się jasne, że boleśnie unaoczni to istniejące różnice. Pamiętajmy - kraje te, podobnie jak Polska, nie uczestniczyły w XIX wieku w rewolucji przemysłowej i towarzyszącej jej akumulacji kapitału. Po II wojnie większość z nich startowała z porównywalnym do naszego poziomem ubóstwa. W latach 50., 60., i 70. były rezerwuarem taniej siły roboczej dla rosnących gospodarek północy i USA. Tak jak my, zanim wybuchł kryzys.

Raport Banku Światowego pokazuje, że politycy państw południa popełnili po przyjęciu wspólnej waluty kardynalny błąd i być może na wiele dekad zaprzepaścili szansę na stworzenia w swoich krajach konkurencyjnych gospodarek. Godzili się na finansowanie poziomu życia społeczeństw długiem, a nie oszczędnościami, inwestycjami, innowacyjnością czy wydajnością pracy. Bez porównania biedniejszy wschód Europy, któremu po wyjściu z komunizmu na szczęście nikt nie chciał zbyt wiele pożyczać, znalazł się w znacznie lepszej sytuacji w globalnej grze.

Dziwię się natomiast polskim politykom, że nie nauczuła ich niczego lekcja kolegi Silvio Berlusconiego oraz fakt, że od 1999 roku nie podjeli skutecznie żadnych istotnych reform strukturalnych. To nonsens liczyć, że pozostaniemy na dalszą metę „zieloną wyspą" za pieniadze z Unii, bo po pierwsze one się kiedyś skończą, a po drugie Bruksela, zmuszona do cięć wydatków, może po prostu ich dla nas nie mieć.