Bo dopóki 60 proc. wartości będzie stanowić sprzęt, dopóty nie będzie się za bardzo z czego cieszyć. W produkcji tych komputerów nie mieliśmy udziału, a jedyną war-tością dodaną w reeksporcie jest praca polskich celników na granicach.
Zupełnie inaczej ma się sprawa z usługa- mi wdrożeniowymi i, po części, z oprogramowaniem. Do wartości polskiego eksportu wlicza się zapewne także licencje na bazy danych Oracle czy systemy SAP, w których udział polskiej myśli technicznej wynosi zero. Ale żeby już ta baza robiła, co chce jej użytkownik, musi pomyśleć polski informatyk. Jego pomyślunek zaś jest pierwszorzędnym towarem eksportowym. Takiego eksportu chcemy!
Jeszcze lepiej ze sprzedażą oprogramowania, gdzie raz poniesione nakłady na rozwój aplikacji oddają potem – w przypadku rynkowego sukcesu – stukrotny zwrot. Każda kolejna licencja to niemal czysty zysk (niemal, bo aplikację wciąż trzeba modernizować, co kosztuje). Największej szansy upatrywałbym w masowym rynku aplikacji mobilnych, gdzie mniejsze znaczenie mają nakłady na badania i rozwój oraz na marketing, na które po prostu polskich firm nie stać. Ważniejsze są innowacyjność i intuicja, a tej polskim informatykom nie brakuje. Globalne sklepy z mobilnymi aplikacjami otworzyły niespotykane szanse. Panuje tam wprawdzie ogromna konkurencja, ale kto się jej boi, nie powinien się zajmować biznesem. A jeżeli uda się już odnieść sukces, to na skalę takiego sklepu. Globalny. Produkcję i eksport komputerów trzeba natomiast zostawić Chińczykom. Dla nas może być tylko mała marża.
. Dowartości polskiego eksportu
wlicza się zapewne także licencje na bazy