Otóż nie. To, że w odwiertach amerykańskiej firmy nie było wystarczająco dużo gazu nie oznacza, iż gdzie indziej musi być podobnie. Nie dowiemy się, jeśli nie sprawdzimy. I nieważne, czy niekonwencjonalnego gazu jest niecały bilion metrów sześciennych, czy trzy razy więcej.

Jeśli istnieje szansa na to, że w przyszłości będziemy wykorzystywać własny, a nie cudzy surowiec – to gra jest warta świeczki. Oczywiście decyzje o wydobyciu muszą być uzasadnione ekonomicznie. Ale bez badań i włożenia w nie energii i pieniędzy do dziś pewnie nie wyszlibyśmy z epoki kamienia łupanego. Decyzję ExxonMobil trzeba więc przyjąć ze spokojem, bez rozdzierania szat – podobnie jak to, że nasi piłkarze odpadli z Euro 2012. Inni jednak grają, piękna impreza trwa.

Jednak łupkowi hurraoptymiści powinni sięgnąć po szklankę zimnej wody i nie zakładać, że będziemy aż taką gazową potęgą jak nasi wschodni sąsiedzi, którzy z Euro 2012 też zresztą się pożegnali. Dobrze więc, że niekonwencjonalnego gazu szuka wiele różnych podmiotów. Mam nadzieję, że któryś odkryje w końcu to gazowe Eldorado. Choćby po to, by nie było tak, jak z czystymi technologiami węglowymi (np. zgazowanie czy CCS, czyli wychwyt i magazynowanie CO2), które są krytykowane nim jeszcze tak naprawdę zostały dobrze rozpoznane i przetestowane.

Potraktujmy więc decyzję ExxonMobil jak czerwoną kartkę dla Wojciecha Szczęsnego i miejmy nadzieję, że pozostali będą mieć tyle szczęścia, ile miał Przemysław Tytoń.