Po pierwsze, interes w zachowaniu euro znacznie wykracza poza strefę euro i Unię Europejską. Euro to druga waluta rezerwowa świata, w miliardach przechowywana w skarbcach banków centralnych i komercyjnych na całym świecie. Euro to także podstawa systemów monetarnych wielu krajów, których waluty narodowe są powiązane ze wspólną walutą europejską. Rozszerzony blok euro to 59 krajów świata stanowiących jedną piątą globalnej gospodarki.
To prawda, że polityczne i gospodarcze interesy tych krajów są rozproszone i że żaden z nich indywidualnie nie jest potęgą gospodarczą. Jednak upadek euro stanowiłby ogromny kłopot dla każdego z nich. Podobnie jak to jest w przypadku Polski – choć złoty nie jest bezpośrednio powiązany z europejską walutą (mamy kurs płynny) wspieranie stabilność strefy euro leży w naszym dobrze pojętym interesie.
Po drugie, sprzyjająca – a przynajmniej neutralna – jest także sytuacja geopolityczna. Chociaż na globalnej scenie Europa jest konkurentem i USA, i Chin to żaden z tych krajów nie ma silnego interesu w rozpadzie strefy euro. Dla USA pogrążenie Europy w chaosie oznaczałoby „utratę" kulturowo i historycznie bliskiego partnera politycznego, akurat w momencie, gdy pozycja Ameryki jest dość chwiejna. Dla Chin upadek euro oznaczałby z kolei ponowne wzmocnienie dominacji dolara w światowym systemie finansowym, nie mówiąc już o potencjalnych stratach na miliardowych rezerwach walutowych utrzymywanych w euro.
To prawda, że sytuacja wewnętrzna tych krajów jest dla nich daleko bardziej istotna niż problemy Europy. Jednakże utrzymywanie równowagi na osi dolar-euro-juan leży też w interesie innych partnerów, zarówno w Azji (Japonia, Indie), jak i w Ameryce Łacińskiej (Brazylia).
Kryzys wymusza reformy
Po trzecie, nierównowaga gospodarcza będąca źródłem kłopotów strefy euro powoli, ale konsekwentnie, topnieje. Zmniejszają się różnice w bilansach handlowych, odwracają się relacje w pozycji konkurencyjnej wyznaczonej relatywnymi kosztami pracy. W skrócie: w Grecji zaczyna być taniej, w Niemczech drożej. W krajach południa kryzys i widmo bankructwa wymusiły głębokie reformy podażowe i fiskalne, które niedługo zaczną przynosić efekty. Przewiduję, że w ciągu pięciu lat Grecja znajdzie się na tytułowej stronie prestiżowego pisma „The Economist" z podpisem „Zdrowy człowiek Europy". To prawda, że realna skala deficytów jest nadal bardzo duża i że potrzeba będzie jeszcze wiele lat na ich pełne uporządkowanie. Moment przesilenia będzie jednak miał miejsce wcześniej, jeszcze zanim pełne dostosowanie się dokona. Oczekiwania będą tu miały bardzo duże znacznie – tak jak dzisiaj rynki przeszacowują ryzyko, tak potem nastąpi przestrzelenie po stronie optymizmu.
W ciągu pięciu lat Grecja znajdzie się na tytułowej stronie prestiżowego pisma „The Economist" z podpisem „Zdrowy człowiek Europy"