Koniec grudnia zwykle wywoływał wzmożoną podaż tekstów podsumowujących mijający rok i kreślących prognozy na rok przyszły. Anno Domini 2012 jest pod tym względem nietypowy. Najwyraźniej także branżę prekognicyjną dotknął kryzys. I nic dziwnego. Jak stwierdził Benedykt Chmielowski, „rok jaki był, każdy wie". Natomiast w przepowiedniach wciąż dominują dwa warianty: rzadszy, czyli katastrofa konsekwentnie wieszczona przez Krzysztofa Rybińskiego (złośliwcy przypomnieli mu ubiegłoroczne przewidywania, z których żadne się nie sprawdziło) i częstszy, według którego nadal będzie stagnacja lub umiarkowana recesja.
W tym drugim wariancie pojawił się jednak pewien nowy element nieobecny przed rokiem czy dwoma. Do tej pory recesję uważano za zjawisko przejściowe, które trwać będzie krócej lub dłużej, ale minie i powrócimy do sytuacji mniej więcej takiej jak przed rokiem 2009.
Obecnie pojawiła się inna interpretacja. Stagnacja jest traktowana nie jako przemijający wypadek przy pracy, lecz jako przejaw „nowej normalności". Ma ona polegać na tym, że rozwinięty świat wchodzi w fazę zerowego wzrostu gospodarczego i lata jedno-dwupunktowego powiększania PKB przeplatane będą okresami recesji.
Po ponad półwieczu stałego i dynamicznego rozwoju brzmi to jak herezja. Ale w istocie nie jest to nic nowego. Wzrost gospodarczy jest w dziejach świata zjawiskiem młodym. Pojawił się dopiero pod koniec XVIII wieku. Wcześniejszą roczną dynamikę PKB według szacunków można mierzyć w promilach. I taki wzrost wystarczał do zaspokojenia podstawowych potrzeb wedle ówczesnych standardów.
Dopiero rewolucja naukowo-przemysłowa spowodowała, że potrzeby zwiększyły się i niezbędne okazały się większe środki do ich zaspokajania. Do tego doszła zmiana postaw konsumenckich i to zarówno poprzez veblenowską konsumpcję ostentacyjną, jak i wielkie zdemokratyzowanie oraz umasowienie spożycia nowych dóbr trafiających na rynek.