Czy można wierzyć Radzie Polityki Pieniężnej, która na początku tego roku zasugerowała, że zbliżamy się do przerwy w cyklu łagodzenia polityki pieniężnej? Odpowiedź na to pytanie jest o tyle trudna, że według mnie łagodzenie polityki pieniężnej jeszcze się nie zaczęło. O efektywnym stopniu restrykcyjności polityki pieniężnej – czy raczej warunków monetarnych - nie decyduje tylko poziom nominalnych stóp procentowych banku centralnego.
Po pierwsze, na co słusznie zwraca uwagę wielu członków Rady, istotniejszy od nominalnego poziomu stóp procentowych jest ich realny poziom, a więc uwzględniający bieżącą lub oczekiwaną inflację. W takim ujęciu stopy procentowe od początku minionego roku rosną.
Po drugie, o łącznych warunkach monetarnych decydują nie tylko zmiany stóp procentowych, ale również zmiany kursu walutowego, a w ciągu ostatniego roku kurs złotego umocnił się.
Po trzecie, efektywna restrykcyjność polityki pieniężnej jest też wyznaczana zmianami polityki kredytowej. W tym obszarze mieliśmy eliminację tanich kredytów walutowych dla gospodarstw domowych (co swoją drogą jest słusznym krokiem, choć dokonanym w niezbyt korzystnym punkcie cyklu koniunkturalnego) oraz procykliczne zaostrzenie polityki kredytowej banków powodowane w dużym stopniu rekomendacjami KNF.
Po czwarte, restrykcyjność polityki pieniężnej powinna być oceniana w kontekście zmian polityki fiskalnej. Biorąc pod uwagę gwałtowną redukcję deficytu fiskalnego, krajowa polityka pieniężna była w ostatnich dwóch latach zdecydowanie zbyt ostra. To niemal cud, że przy recesji w strefie euro i takiej zabójczej mieszance polityki makroekonomicznej, jaką mieliśmy ostatnio w Polsce, gospodarka jeszcze nie wpadła w recesję.