Chińskie firmy inwestycyjne narzekają na ograniczenia w dostępie do amerykańskiego rynku. Gao Xiqing, szef China Investment Corp., usłyszał (przynajmniej tak twierdzi), że jego firma może się ze Stanów Zjednoczonych wynosić. Nie pozwolili mu zainwestować tam, gdzie by chciał. Chiny zdają się wierzyć, że im wolno bronić interesów swojego rynku, ale nikomu innemu już tego robić nie wolno. A już na pewno nie wolno bronić przed chińskim kapitałem i chińskimi firmami.
Z drugiej strony chiński rząd bez żadnego skrępowania stawia ograniczenia przed chcącymi działać w jego kraju zagranicznymi firmami.
Chociażby z branży motoryzacyjnej, czy budowlanej. Polski MSZ bardzo wyraźnie ostrzega przed tym polskich przedsiębiorców. To nie przeszkadza chińskim menedżerom krzyczeć o gwałceniu wolności gospodarczej przez innych.
Paradoks jest pozorny, a schizofrenia chińczyków fałszywa. Oni dobrze wiedzą, że ich rynek jest chroniony, a droga na rynki zagraniczne torowana wszelkimi sposobami. Europa się bronić nie chce. Raczej szuka swojej szansy na politycznych i ekonomiczna związkach z Chinami uwiedziona mirażem czekających tam skarbów (i jeszcze można zagrać na nosie Amerykanom!). Stany Zjednoczone, choć są największym partnerem gospodarczym Chin, potrafią stawiać swoje warunki. Na ograniczenia dla swoich koncernów odpowiadają ograniczeniami działania chińskich firm.
Szerokim echem odbił się raport amerykańskich służb specjalnych, które sugerowały, że chiński sprzęt teleinformatyczny może się stać furtką dla chińskich służba specjalnych do podsłuchiwania Amerykanów. W realne zagrożenie specjaliści za bardzo nie wierzą, ale amerykański rząd zyskał pretekst do zablokowania Huaweiowi i ZTE dostępu do amerykańskich operatorów telekomunikacyjnych. Czemu amerykański abonent ma dotować rozwój i rosnącą konkurencję dla Cisco i Alcatela-Lucenta? Na fałszywe pokrzykiwania Chińczyków o gwałceniu wolności gospodarczej Amerykanie spokojnie odpowiadają farmazonami o zagrożeniu bezpieczeństwa narodowego.