Okazuje się, że zasada „Dura lex, sed lex" jest wiecznie żywa. Szykująca się do giełdowego debiutu Energa będzie bowiem płacić swoim branżowym konkurentom, którzy żądają, by kupiła ją właśnie gdańska firma, zamiast sprzedawać energię na giełdzie czy też bezpośrednio spółkom obrotu. Chodzi o energię wytwarzaną przede wszystkim przez farmy wiatrowe, których ponad połowa znajduje się na obszarze działania Energi. Mało tego – to wszystko odbywa się legalnie, bo zgodnie z polskim prawem Energa, będąc właścicielem sieci (tzw. sprzedawca z urzędu), gdy właściciele odnawialnych źródeł energii (czyli w tym wypadku wiatraków) sobie tego zażyczą, musi odkupić prąd po cenie wyznaczanej przez Urząd Regulacji Energetyki (średnia rynkowa z roku poprzedniego). Czyli wyższą od hurtowej o 50–60 zł za megawatogodzinę.

@BdTXT - W - 8.15 L:Choć wydaje się to nieco zagmatwane, to w rzeczywistości jest dość proste. Energa zainwestowała miliony złotych w sieci, rozbudowując grupę, ale przy okazji ułatwiając pracę inwestującym w odnawialne źródła energii. A oni zgodnie z prawem mają pewien bufor ochronny i dziś chętnie z niego korzystają, co też nikogo dziwić nie powinno – bo po co sprzedawać taniej, skoro można drożej? Tyle że dla Energi sytuacja jest jednak dość trudna. 150 mln zł w skali roku to niemałe pieniądze, patrząc nawet na to, że Energa to duża firma (w 2012 r. przy przychodach przekraczających 11 mld zł osiągnęła 456 mln zł zysku netto). Zwłaszcza że Energa już raz pomogła konkurencji, inwestując w sieci. Teraz jeszcze za to zapłaci. A w kontekście planowanego debiutu to niezbyt dobra wiadomość dla inwestorów – zwłaszcza że sytuacja może się powtórzyć, gdy będziemy mieć do czynienia ze spadającymi cenami energii w hurcie. Jednym słowem więc dobre chęci odbiją się Energi czkawką, jeśli ktoś nie pomyśli w końcu o zmianie tych nieco absurdalnych przepisów.