Nigdy nic nie kupowałem w chińskich serwisach, ale jak się okazuje, robi to nawet 5 mln Polaków. I dziesiątki milionów klientów z innych krajów UE. Ich zakupy nie są dziś z reguły w żaden sposób opodatkowane. Według szacunków budżety krajów unijnych tracą w ten sposób blisko 4 mld euro rocznie, przy czym z roku na rok ta kwota dynamicznie rośnie. Ale to niejedyna strata. Po kieszeni dostają też bowiem unijni przedsiębiorcy. Nie mogą konkurować z firmami, często z operującymi przede wszystkim z Dalekiego Wschodu, które sprzedają takie same towary co oni, ale tańsze o VAT. W przypadku Polski to 23 proc. różnicy.
Unia powiedziała więc „dość". Zobowiązała wszystkie kraje członkowskie, by od 1 lipca takie przesyłki obłożyły VAT-em. Ma nadzieję, że ograniczy to napływ paczek z nieopodatkowanymi towarami z krajów trzecich. No i oczywiście, że wyrówna szanse unijnych przedsiębiorców. U nas jak zwykle sprawa się ślimaczy. Sejm wprawdzie pracuje nad rządowym projektem ustawy, ale potem musi się nim zająć jeszcze Senat, a mamy już drugą połowę maja. Nadzieja zwolenników nowych przepisów w tym, że nie budzą one większych sprzeciwów w parlamencie.
Co ciekawe, na forach internetowych nie widać wielkiego oburzenia na chciwego fiskusa. Jeśli już, to jest raczej zastanawianie się, czy pozaunijni dostawcy będą szukać sposobów, by choć częściowo obejść nowe przepisy. Ów brak oporu przed nowym podatkiem może być sygnałem, że do opinii publicznej dociera wreszcie przekaz, iż unikanie podatków przez duże koncerny światowe uderza w zwykłych podatników, którzy zwykle nie mają szans na ucieczkę przed fiskusem. Walka z rajami podatkowymi, choć niby od lat prowadzona, toczyła się do tej pory, mówiąc delikatnie, bardzo opieszale. Może dodatkowym impulsem będzie dla niej pandemia i związany z nią kryzys, który zadłużył wiele budżetów krajowych. Te będą teraz szukały dodatkowych pieniędzy i lepiej, żeby zajrzały do kieszeni gigantów światowych, którzy wyślizgują się dziś fiskusowi, niż do kieszeni podatników, którzy rozliczają się uczciwie.