Do tego pysznego wniosku prowadzi przygoda, która spotkała parę moich znajomych.Gdy starali się o kredyt hipoteczny, doradca kredytowy dociekał, pomimo otrzymanych zaświadczeń o zarobkach, czy ona - będąca w widocznej już ciąży - nie jest czasem na zwolnieniu lekarskim lub na urlopie macierzyńskim. Jak wyjaśnił, w takiej sytuacji jej dochody nie zostałyby uwzględnione przy obliczaniu zdolności kredytowej małżeństwa.
A przecież ciężarna kobieta jest chroniona przed zwolnieniem z pracy i ma gwarantowane – przez ZUS – przychody do końca urlopu macierzyńskiego. Być może bank zakłada, że po powrocie z urlopu młode matki automatycznie dostają wypowiedzenie, ale to przecież w perspektywie ponad roku może spotkać każdego pracownika. Ani chybi, bank nie ufa więc ZUS-owi!
Na dobrą sprawę, żeby dochować wierności logice, banki traktujące w ten sposób ciężarne nie powinny w ogóle udzielać kredytów kobietom w wieku rozrodczym. Jeśli bowiem rok i dziewięć miesięcy gwarantowanych przychodów kobiety we wczesnej ciąży nie zapewnia jej wiarygodności kredytowej, to dlaczego miałyby ją zapewniać np. dwa lata niepewnych przychodów kobiety dopiero planującej ciążę?
Na szczęście dla kobiet, z logiką banki są na bakier. Na przykład stosują w umowach kredytowych zapis, na mocy którego marża kredytu jest obniżana, jeśli kredytobiorca otrzymuje na konto określone wpływy z tytułu wynagrodzenia. Gdy taki kredytobiorca straci pracę i przestanie spełniać ten warunek, oprocentowanie jego pożyczki rośnie, czyniąc jej spłatę mniej prawdopodobną. A przecież w interesie banku jest raczej podwyższanie prawdopodobieństwa spłaty, np. po przez obniżanie marży, gdy maleją dochody kredytobiorcy.
Żelazną logiką nie popisała się też instytucja obsługująca wspomnianych już znajomych. Otóż obliczając ich wiarygodność kredytową, uwzględniła ich dochody tylko w 80 proc. Doradca wyjaśnił, że to ze względu na ich zatrudnienie w sektorze prywatnym (przypuszczam, że tak naprawdę chodziło o zatrudnienie w niewielkich i nie znanych powszechnie spółkach z sektora prywatnego, czyli tych, które odpowiadają za większość miejsc pracy). Gdyby pracowali w sektorze publicznym, byliby pewniejszymi kredytobiorcami. Czyżby ten sam bank, który nie wierzy ZUS-owi, głosił wyższość sektora publicznego nad prywatnym?