W handlu detalicznym ostatnio stała się ona nawet istotniejsza niż koszty zatrudnienia. W branży finansowej i ubezpieczeniowej aż 75 proc. przedsiębiorstw wskazuje, że to konkurencja firm krajowych stwarza im najwięcej trudności, a w budownictwie to zagrożenie rośnie, podczas gdy spadają obawy o niepewną przyszłość czy niedostatek popytu.
Nic dziwnego, że wiele firm przez tę barierę się potyka. Jak wynika z najnowszych badań firmy Euler Hermes, obecnie główną przyczyną upadłości firm, których liczba w porównaniu z ub.r. prawie wcale nie spada (mimo że gospodarka znacznie przyspieszyła), była właśnie narastająca konkurencja, która wypycha z rynku słabsze i mniejsze podmioty.
Oczywiście utrzymująca się wysoka fala bankructw nie jest korzystna dla gospodarki, a z najgorszym skutkiem odbija się na lokalnych rynkach. Trudno jednak coś zaradzić na obecną przyczynę tego zjawiska. Konkurencja jest nieodłącznym elementem rynku. Ważne jednak, by w upadłościach firm nie pomagała polityka fiskalna państwa. Warto zauważyć, że dla wielu firm największą barierą w rozwoju jest poziom kosztów zatrudnienia i zbyt wysokie obciążania wobec budżetu. I ta bariera nie zmniejsza się w zasadzie w ogóle.
Państwo, jeśli chce pomagać firmom, musi skupić się właśnie na zmniejszaniu tych obciążeń. Tyle że tego nie robi. W najbliższych dniach rząd ustali wysokość minimalnego wynagrodzenia za pracę na 2016 r. Propozycja resortu pracy jest znacznie bliższa postulatom związkowym niż pracodawców. A ci ostatni ostrzegają, że zbyt wysokie minimum przyspiesza proces upadków i bankructw firm, które nie są w stanie poradzić sobie ze zbyt wysokimi kosztami działalności. Jeśli taki jest cel rządu, to proszę bardzo, ale musi on wiedzieć, że rynek najlepiej oczyszcza się sam.