Zbliżające się wybory parlamentarne sprzyjają nagłaśnianiu pomysłów, które są miłe dla ucha wyborców, ale groźne dla wzrostu gospodarki i – w efekcie – ich kieszeni. Takim pomysłem są podwyżki wynagrodzeń bez związku ze wzrostem wydajności pracy. Miałyby one podnieść udział płac w PKB, którego niski i rzekomo stale spadający poziom jakoby ogranicza innowacyjność polskiej gospodarki. Tymczasem ani nie jest on wyjątkowo niski, ani nie ogranicza innowacyjności.
Informacje sprzed dekady
Silny spadek udziału płac w PKB w Polsce jest odległą historią – skończył się na długo przedtem, zanim zaczął rozpalać polityczne emocje. Towarzyszył drugiej fali restrukturyzacji polskich przedsiębiorstw, którą zapoczątkował kryzys rosyjski w 1998 r. Tendencję tę wzmocniło zaostrzenie polityki pieniężnej w 2000 r.
Jednak około 2004 r., a więc 11 lat temu, spadek ten wyhamował. Od tamtej pory udział płac w PKB utrzymuje się mniej więcej na tym samym poziomie (bez względu na sposób pomiaru), poza przejściowym wzrostem w 2008 r. W naszym regionie niższy jest on w Czechach, na Słowacji, Łotwie, w Bułgarii i na Litwie, a wyższy w Estonii (nieznacznie), na Węgrzech (wyraźniej) i w Słowenii (znacząco).
Mimo że obecnie udział płac w PKB jest w Polsce dużo niższy niż na początku lat dwutysięcznych, to wyrażone w euro są one dwa razy wyższe niż wtedy. Można też za nie kupić prawie o połowę więcej dóbr.
W Polsce zarabia się lepiej niż np. na Węgrzech, choć tam udział płac w PKB jest wyższy niż u nas. Jest to pochodną niższego PKB na mieszkańca kraju nad Dunajem niż w Polsce.