Wystarczy, że potwierdzą się obawy inwestorów o stan gospodarki Państwa Środka, a będą zagrożone i polskie finanse publiczne, i realizacja wielkich obiecanych przez PiS wydatków społecznych. Stan naszego państwa w coraz większym stopniu zależy od sytuacji w Chinach.
Drugie już w tym tygodniu załamanie kursów na chińskich giełdach nie oznacza jeszcze końca świata. Więcej, sytuacja tam jest lepsza niż na warszawskim parkiecie. O ile w Szanghaju kursy w ciągu roku spadły o ponad 7 proc., o tyle nad Wisłą główny indeks w ciągu ostatnich 12 miesięcy spadł o około 24 proc. Analitycy zgodnie uważają, że te chińskie spadki to efekt wcześniejszego sztucznego windowania indeksów i obaw o spadające tempo wzrostu PKB.
Ale chyba nikt nie przewiduje załamania gospodarczego w Państwie Środka. Choć z pewnością istnieją bardzo silne zagrożenia, np. w postaci kolosalnego zadłużenia chińskich firm (kilkanaście bilionów dolarów).
Tyle że nawet spowolnienie wzrostu w Chinach do naturalnych 3 czy 5 proc. to dla światowej gospodarki poważny cios. Szczególnie dla państw, które dostarczają do Azji surowce, maszyny, urządzenia i technologie niezbędne do inwestycji. Chiny nie są dla Polski najważniejszym importerem, ale dla Niemiec są już bardzo znaczącym. To widać po kursach akcji na giełdzie we Frankfurcie, które bardzo nerwowo reagują na wszelkie informacje o chińskich problemach. A Niemcy dla Polski to najważniejszy partner handlowy decydujący o naszym wzroście gospodarczym.
Tak więc nawet zakładając, że sytuacja na chińskich giełdach się uspokoi, trzeba bardzo uważnie obserwować sytuację w tamtejszej gospodarce. Od jej stanu zależy stan naszej gospodarki, a więc i wartość zbieranych u nas podatków.