Do dziś pamiętam, jak z przejęciem przyglądałam się babci napełniającej Franię. Jakiego proszku używała? Na pewno był w szaroburym kartonie. Może był to Ixi lub Cypisek? Dziś marki te, zresztą tak jak Frania, pełnią już tylko rolę symboli siermiężnego PRL. Natomiast rynek chemii gospodarczej, tak jak i cała branża dóbr szybkoszywalnych, to arena morderczej konkurencji.
Jest o co walczyć. Co roku Polacy wydają na środki do prania blisko 2 mld zł. Nie dziwi więc, że do rywalizacji o rynek zdominowany przez Henkel oraz Procter & Gamble ponownie włącza się Unilever. Czy jego znana na Zachodzie marka Surf odniesie sukces nad Wisłą, czy też skończy jak Pollena 2000? Dziś marka ta kojarzy się już wyłącznie z reklamami „Ojciec... prać", nawiązującymi do „Potopu".
O spektakularny podbój rynku może być trudno. I to mimo ogromnych nakładów na promocję, których na swoje marki nie szczędzi Unilever (należą do niego np. herbaty Lipton czy lody Algida). Polski rynek jest coraz bardziej nasycony, a konsument coraz bardziej wymagający i mniej – niż jeszcze kilkanaście czy nawet kilka lat temu – łasy na globalne marki.
Skutków tego nowego podejścia doświadcza wiele branż, bo zaczynamy doceniać to, co niszowe czy z tzw. wyższej półki cenowej. Liczyć zaczynają się także kwestie środowiskowe. Na przeciwległym biegunie znajdują się natomiast klienci, którzy znacznie większą uwagę niż na marki zwracają na cenę (stąd tak duża popularność marek własnych sieci handlowych). Skutki tego odczuwa najbardziej tzw. środek rynku, który zaczyna doświadczać oznak stagnacji.
Co ciekawe, mimo milionów na reklamy chemia gospodarcza oferowana w Polsce nie cieszy się wciąż zbyt dobrą opinią. Wielu konsumentów wierzy, że produkty oferowane nad Wisłą nie dorównują jakością tym zza Odry. Dowód? Po wpisaniu hasła „chemia z Niemiec" internetowa wyszukiwarka udostępniła mi ponad 500 tys. wyników.