Wydawało się, że wejście w życie nowej daniny jest przesądzone. Plany sięgnięcia do kieszeni handlowców zablokowała jednak Komisja Europejska, która dopatrzyła się dyskryminacji dużych graczy.

Teraz okazuje się, że zamiast dostosować się do wytycznych Brukseli, rząd może całkowicie zrezygnować z wprowadzenia podatku od sieci. Musiałby bowiem zdecydować się na wersję liniową, co może mu się nie opłacać. Kosztem 1–2 mld zł dodatkowych wpływów do budżetu może wywołać bowiem falę strajków małych sklepikarzy i utracić ich poparcie w kolejnych wyborach.

Prace nad podatkiem od sieci od początku pokazały brak profesjonalizmu i arogancję nowej władzy. Politycy, wabiąc wyborców, zapomnieli, że mają do czynienia z branżą, która napędza PKB i daje pracę. Ma więc prawo, by wypowiedzieć się na temat kształtu proponowanych rozwiązań prawnych.

Przedłużające się prace i dyskusje nad ustawą o podatku od marketów, a co za tym idzie, fala spekulacji i niedopowiedzeń, nie służyły ani sieciom, ani ich dostawcom, czyli głównie firmom spożywczym. Jako typowane do wzięcia na siebie przynajmniej części nowej daniny nie mogły spokojnie planować swojej przyszłości. A przecież lista propozycji, które mają przynieść im dobrą zmianę, jest znacznie dłuższa. Przykładem może być pomysł stworzenia meganadzoru nad produkcją i sprzedażą żywności na bazie działających już instytucji. Pomysł popiera wielu przedsiębiorców. Obawiają się jednak jego wykonania. Pozostaje im mieć nadzieję, że rząd wyciągnął lekcję z budzących kontrowersje prac nad podatkiem dla sieci.