Resort zdrowia przyjął założenia do ustawy o ubezpieczeniach dodatkowych. – Chcemy, by do publicznej służby zdrowia trafiła choć część pieniędzy, które pacjenci z własnej kieszeni wydają na leczenie. W sumie za dopłaty do leków, prywatne wizyty czy stomatologa płacimy 28 miliardów zł rocznie – mówi minister zdrowia Ewa Kopacz.
Dlatego resort myśli o wprowadzeniu dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. Obejmowałyby np. zabiegi, których nie będzie w tzw. koszyku świadczeń gwarantowanych (pracuje nad nim Sejm, już wiadomo, że niemal wszystko, za co teraz płaci NFZ, raczej będzie gwarantowane), a także umożliwiałyby przeskakiwanie kolejki do leczenia. – Skorzystają na tym także pacjenci nieubezpieczeni, bo kolejka do zabiegów będzie krótsza – przekonuje Kopacz.
Prawdopodobnie omijanie kolejki będzie główną osią sporu autorów ustawy z opozycją.
W ministerialnych propozycjach nie ma uregulowań, które zakazywałyby firmom ubezpieczeniowym dzielenie pacjentów na starszych (którzy częściej korzystają ze służby zdrowia) i młodszych (którzy lepiej zarabiają). – Nie mówimy przecież o systemie publicznym, tylko prywatnym. Firma musi sama ocenić ryzyko i zaproponować polisę – uważa Jakub Szulc, wiceminister zdrowia.
Według szacunków resortu polisa kosztowałaby ok. 40 zł miesięcznie za osobę. Ministerstwo chce, by ten wydatek mógł być odliczany od podatku. Kosztowałoby to budżet kilkaset milionów złotych. – Nie wiemy, jak odniesie się do tego minister finansów, bo projekt dopiero trafi do konsultacji międzyresortowych – przyznaje Szulc. Nie wiadomo też, czy resort finansów nie wprowadzi limitu kwoty, którą można będzie odpisać od dochodu.