Pół roku czekała 27-letnia pacjentka z guzem w piersi na mastektomię. Jej drogę prześledziła fundacja Watch Health Care, badająca dostępność świadczeń w publicznej służbie zdrowia.
Na wizytę u ginekologa kobieta czekała dwa tygodnie, a miejsce na USG było za miesiąc. Alarmujący wynik badania nie pozwolił jej ominąć kolejnej kolejki i do lekarza wróciła dopiero po 1,5 miesiąca od pierwszej wizyty. Wizyty u chirurga, który skierował ją na dwie biopsje, odbyły się w przeciągu następnych trzech miesięcy. Diagnozę postawiono pięć miesięcy po wyczuciu guza, a operację wykonano po dopiero po pół roku. Pacjentka miała szczęście – mimo tak długiego czekania wciąż kwalifikowała się do zabiegu i uratowała pierś. Krystyna Wechmann, prezes Federacji Stowarzyszeń „Amazonka", zna jednak przypadki, w których piersi nie można już było uratować. – Takie kobiety przekonujemy do walki o odszkodowanie w sądzie i oferujemy im bezpłatną pomoc prawników – mówi Wechmann.
Brak świadomości onkologicznej to główna przyczyna późnej diagnozy nowotworów
Prezes WHC Krzysztof Łanda uważa, że etapowość to największa bolączka polskiej onkologii. – Podczas gdy dostępność do świadczeń gwarantowanych jest coraz lepsza, pacjenci nadal zatrzymują się na poszczególnych etapach leczenia – wyjaśnia. Jego zdaniem twórcy nowego Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych (NPZChN), który wejdzie w życie na początku 2016 r., powinni wziąć pod uwagę potrzeby pacjenta. – A dla chorych liczy się dostępność i szybkość – tłumaczy Krzysztof Łanda.
Również „cancer plan", który przygotowuje 124 onkologów prowadzonych przez prof. Jacka Jassema, jest jego zdaniem bardzo ogólny. – Należy zintegrować leczenie, wyznaczenie lekarza, który przeprowadzi pacjenta przez wszystkie etapy leczenia i zadba o skrócenie czasu między diagnozą a terapią. Co z tego, że powszechnie robimy mammografie przesiewowe, jeżeli pacjentka ze zdiagnozowanym nowotworem skazana jest na obijanie się od gabinetu do gabinetu? – mówi Łanda.