Do końca 2019 r. z polskich ulic znikną karetki oznaczone literą „S", z lekarzem na pokładzie (jest ich 500 na 1400 wszystkich). Zastąpią je ambulanse z zespołem podstawowym, „P", który tworzyć będzie czterech ratowników medycznych – wynika z projektu nowelizacji ustawy o państwowym ratownictwie medycznym.
Medycy protestują
To ratownicy mają udzielać pomocy w stanach zagrożenia życia, a z medykiem kontaktować się przez telefon lub za pośrednictwem systemu informatycznego w karetce. Krajowy Związek Zawodowy Pracowników Ratownictwa Medycznego tłumaczy, że pozwoli to odciążyć lekarzy, których w Polsce jest za mało. Zamiast jeździć od wezwania do wezwania, będą mogli pomóc większej liczbie osób na szpitalnych oddziałach ratunkowych (SOR).
Anestezjolodzy protestują. – Owszem, ratownik poradzi sobie z częścią stanów zagrożenia życia i niektórymi obrażeniami ciała, ale nie poradzi sobie z utrzymaniem drożności dróg oddechowych w urazach i prowadzeniem wentylacji w tzw. trudnych drogach oddechowych. Może sobie nie poradzić z udrożnieniem przyrządowym dróg oddechowych, m.in. intubacją czy odbarczeniem odmy opłucnej – mówi prof. Waldemar Machała, anestezjolog i specjalista medycyny ratunkowej, prorektor Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
Dodaje, że ratownicy nie mają wystarczającej wiedzy do podawania leków w pewnych stanach zagrożenia życia. – Ból może być na tyle silny, że dawki leków spowodują konieczność wykonania znieczulenia ogólnego, a są to umiejętności przynależne anestezjologowi – podkreśla profesor.
Uważa też, że przy obecnym stanie kształcenia ratowników medycznych nie są oni przygotowani do ratowania dzieci w tzw. skrajnych przedziałach wiekowych – wcześniaków, noworodków, niemowląt i małych dzieci. Związek Zawodowy Anestezjologów podkreśla, że ratownicy nie mogą samodzielnie transportować chorych w ciężkim stanie, wymagających interwencji w razie gwałtownego pogorszenia się ich stanu.