W rozpoczynającym się dopiero sezonie grzybowym poważnie zatruły się już trzy osoby. Wszystkie w Lubuskiem. Jak jednak sprawdziła „Rz", do tamtejszego sanepidu nie zgłosił się w tym roku jeszcze żaden grzybiarz, by sprawdzić, czy zebrane w lesie przysmaki nie są trujące. Nikt też nie pytał o radę w Warszawie ani w Kielcach.
Tymczasem w stacjach sanitarno-epidemiologicznych w całym kraju rozpoczęły się dyżury ekspertów. Bezpłatnie udzielają porad, czy zebrane grzyby są trujące, czy jadalne.
Dyżury grzybowe od sierpnia do października organizuje m.in. Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Warszawie. Eksperci czekają w wyznaczone dni, głównie przed weekendem i po nim, wtedy bowiem najczęściej ludzie udają się na grzybobrania. Jeśli ktoś przyjdzie w inny dzień, nie zostanie odesłany z kwitkiem, bo na stałe w sanepidzie pracuje trzech grzyboznawców. - Do tej pory nikt do nas nie przyszedł. Był tylko jeden telefon z pytaniem, czy świadczymy taką usługę - mówi kierownik sekcji higieny żywienia Anna Wiktorowska.
Chętnych, by sprawdzić zebrane grzyby, nie było też w sanepidzie w Zielonej Górze. Tam na obejrzenie zbiorów specjaliści czekają od poniedziałku do piątku w godzinach 8-14. Dorota Gontar, grzyboznawca z tej placówki, przyznaje, że jest nieco zdziwiona tym, że nikt nie chce sprawdzić zebranych grzybów. - W ubiegłym roku pierwsza osoba przyszła do nas już w maju. A od sierpnia do października 2011 przeglądaliśmy grzyby 12 osób - mówi Dorota Gontar. Zapytana, kto prosił o ocenę, informuje, że głównie były to młode kobiety, które nie kryły, że niespecjalnie znają się na grzybach.
Na czas grzybobrań dodatkowe dyżury uruchomiono też w Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Kielcach. Tam w dni powszednie grzyby można przynosić od godziny 7.25 do 15. - Jeśli ktoś przyjdzie później, także może liczyć na fachową pomoc. Grzyboznawca u nas jest przez cały rok. Ale w tym roku nikt nie przyniósł do nas jeszcze swoich zbiorów. To nieco niepokojące, zważywszy, że w kraju są już pierwsze ofiary zatruć. Ważne, by ludzie zrozumieli, że sprawdzanie językiem, czy grzyb jest trujący czy nie, to żadna metoda - mówi Joanna Ciborowska z kieleckiego sanepidu. Wspomina, że w 2010 r. zbiory przyniosło do nich 42 grzybiarzy, a w 2011 już tylko siedmioro.