Zgodnie z odwieczną, kupiecką zasadą kupujący chce zapłacić jak najmniej, a sprzedający chce uzyskać za swój towar jak najwięcej. W wyniku skrzyżowania się tych dwóch chęci dochodzi do negocjacji i w końcu do cenowego konsensusu. To akurat bardzo modne kiedyś słowo zostało tu użyte nieprzypadkowo, bo zgodnie z jedną z definicji konsensus „osiąga się, prowadząc kulturalną dyskusję i negocjacje”. Transakcję zawsze niweczy jedno: gdy ktoś kogoś obrazi. Na przykład kupujący sprzedającego, krytykując nadmiernie jego nieruchomość. Oczywiście z myślą o wytargowaniu niższej ceny. „Kto obraża mój dom, obraża mnie” – uzasadnił swoje odstąpienie od transakcji jeden ze sprzedających. Nie pomogło nic, nawet to, że kupujący chciał w ostateczności zapłacić więcej, niż wynosiła cena wywoławcza. A jak to wygląda w praktyce? Przykład mamy w tabeli „Co i za ile sprzedali warszawscy pośrednicy”. Cena wywoławcza mieszkania przy ul. Okocimskiej wynosiła 496 tys. zł, a transakcyjna 495 tys. zł, choć sprzedający od początku deklarował, że cena jest do negocjacji. Nabywcy udało się więc utargować... całe tysiąc złotych! Mistrz targowania. Ciekawe, czym podpadł?