– Tak, wrócił ten lokal? Nie wiedziałem, byłem na urlopie. Proszę zadzwonić za 20 minut – mówi sprzedawca. W następnej rozmowie przyznaje, że lokal rzeczywiście znowu jest do kupienia, ale okazuje się, że.... nie zna jego ceny. Sprawdzi... za 40 minut.
Tego samego dnia sprzedawca ma dyżur na budowie. Klientka zapowiada więc, że chce obejrzeć mieszkanie. Przyjeżdża. Przed budynkiem zamiast „dzień dobry, w czym mogę pomóc”, słyszy: „trzeba poczekać”. Handlowiec oddala się i wraca po kilku minutach. Mija klientkę obojętnie, idzie do biura. Tam rozmawia przez telefon, nie wychodzi do oczekującej. Wreszcie klientka – która od początku czuje, że jedynie przeszkadza – decyduje się sama zajrzeć do biura i zaczepić handlowca. Udaje się jej. Sprzedawca znajduje klucze i „pokazuje” mieszkanie, stojąc w jego drzwiach i milcząc. Na pytanie, ile kosztuje lokal, odpowiada: „Nie wiem, tyle, ile mówiłem przez telefon”. Kiedy klientka dopytuje o inne warunki sprzedaży, pada równie precyzyjna informacja: „jest tak samo, jak pół roku temu, nic się nie zmieniło”.
Najgorsze jest to, że nic się nie zmieniło, ale nie od pół roku, tylko od czasów PRL, kiedy klient przychodził i przeszkadzał.