W niektórych regionach, na przykład na Podlasiu, klientów rynku wtórnego zaczynają wręcz przejmować deweloperzy.
– Oferowane przez nich ceny można negocjować. Slogan reklamowy jednego z nich głosi nawet: „Dyktuj ceny” – zauważa Antoni Kozak, pośrednik z białostockiej firmy Antoni Kozak Iwona Wojtan Nieruchomości. – Rynek wtórny próbuje cenowo dorównać pierwotnemu, ale nie oferuje nowych technologii – chodzi choćby o instalacje, jakość materiałów, stolarkę okienną. Niektóre powierzchnie stają się przez to niesprzedawalne – np. te powyżej 80 metrów – dodaje. Łatwiej sprzedać starą, małą kawalerkę czy niewielkie lokum dwupokojowe – bo takich mieszkań deweloperzy budują za mało.
A jak jest w Warszawie? Jakie nieruchomości najdłużej czekają tu na nabywców? Czy rynek wtórny zaczyna przegrywać z pierwotnym? Pośrednik Cezary Szubielski z Krupa Nieruchomości podkreśla, że klienci często wybierają lokale, których mkw. jest po prostu tańszy. – W Warszawie coraz częściej trafiają się mieszkania za 6 tys. zł za mkw., zwłaszcza te duże, powyżej 70 mkw. W takim przypadku lokale z rynku pierwotnego stają się dla nabywców atrakcyjniejsze niż te w cenie 8 – 9 tys. zł za mkw. na rynku wtórnym – tłumaczy Cezary Szubielski. I dodaje, że ceny używanych mieszkań muszą się dostosować do tendencji rynkowych – nie mogą być znacznie wyższe niż na rynku pierwotnym.
– Sprzedający używane mieszkania wystawiają je na początku w cenach znacznie wyższych niż znane mi ceny transakcyjne. W ogłoszeniach pojawiają się stawki od 8 do 11 tys. zł za mkw., podczas gdy realnie te nieruchomości mogą się sprzedać za 6 – 9 tys. zł za mkw. – podaje Cezary Szubielski. – Potencjalny nabywca, widząc tak duże różnice w cenach, może zwrócić się ku ogłoszeniom dewelopera. W jego materiałach reklamowych spotka się raczej z tendencją do zaniżania ceny – zauważa dyrektor.
[srodtytul]Rozpadające się transakcje[/srodtytul]