Strach przed bezrobociem i obniżką pensji spowoduje w tym roku spadek liczby chętnych na kredyty hipoteczne. Natomiast rosnących marż banków i ciągle dużych wymagań co do zarobków potencjalnych klientów może nie zrekompensować spadający WIBOR, więc zdolność kredytowa będzie maleć. Deweloperzy twierdzą więc, że to banki będą dyktować w tym roku warunki na rynku nieruchomości, gdyż od ich skłonności do udzielania kredytów hipotecznych zależy, czy mieszkania będą się sprzedawać, czy zapanuje marazm.
– Nie zgadzam się z taką opinią. Wszystko jest w rękach deweloperów. Albo zaakceptują niższe ceny mieszkań, albo nie będą ich sprzedawać. Głównym powodem zastoju na rynku nieruchomości jest bowiem niedostosowanie cen do zarobków potencjalnych kupujących – uważa Krzysztof Oppenheim, doradca finansowy, właściciel Oppenheim Enterprise.
Jego zdaniem, skoro młodzi ludzie, a więc największa grupa potencjalnych kupujących, zarabiają miesięcznie, do ręki, od 1200 do 2500 zł, to trudno liczyć, że taka osoba będzie mogła przeznaczyć na spłatę kredytu więcej niż 500–800 zł miesięcznie.
– Jeśli kwotę takiej raty przełożymy na wielkość kredytu, na maksymalnie długi okres spłaty, mając na względzie dzisiejsze oferty kredytów hipotecznych, widać, że w obecnej sytuacji na rynku pracy mieszkania powinny kosztować nie więcej niż 120–150 tys. zł – podkreśla Krzysztof Oppenheim. – A ponieważ takich lokali raczej nie ma, szczególnie w dużych aglomeracjach, to i nie ma sprzedaży. Banki do tego nic nie mają – dodaje.
Marże w górę?
Wśród deweloperów panuje opinia, że bankowcy będą próbowali przeczekać słabszy popyt – okres do 2014 r., czyli do chwili wejścia w życie nowego programu dopłat do kredytów – i będą ratować swoje wyniki, podwyższając marże. Dlatego potencjalnych nabywców mieszkań będzie stać na mniej – właśnie z powodu drożejącego finansowania.