– W ubiegłym roku spotkałem się tylko z jednym przypadkiem mieszkania, którego właściciel nie płacił czynszu. Dwupokojowy, 38-metrowy lokal przy ul. Siedleckiej w Warszawie był wyceniony na 220 tys. zł – wspomina Cezary Szubielski, dyrektor oddziału Krupa Nieruchomości na Targówku. – Mieszkanie było przedmiotem dwóch egzekucji komorniczych: właściciel oprócz długów czynszowych miał jeszcze długi osobiste – dodaje.
Zdaniem Cezarego Szubielskiego nie sposób ocenić, jak wiele jest takich mieszkań na rynku, bo ich właściciele najczęściej do ostatniej chwili nie zdradzają, jakie długi obciążają nieruchomość. – Na pewno nie będzie problemu ze sprzedażą mieszkania, którego właściciel nie opłacał tylko kilka miesięcy – ocenia pośrednik z Krupa Nieruchomości. Jeśli lokal jest zadłużony na wielkie kwoty, lepiej próbować sprzedać go przed licytacją komorniczą. – Koszty będą wtedy mniejsze – mówi Cezary Szubielski.
Także Marcin Jańczuk z sieciowej agencji Metrohouse & Partnerzy ocenia, że sprzedaż zadłużonego mieszkania na własną rękę jest lepszym rozwiązaniem niż oczekiwanie na licytację. – Decyzja o sprzedaży mieszkania przez kredytobiorcę jest też lepsza z punktu widzenia banku, który może liczyć na uzyskanie wyższej kwoty niż przy licytacji komorniczej – mówi Marcin Jańczuk. Dodaje, że aby szybko sprzedać takie mieszkanie, nie ma co jednak liczyć na cenę rynkową.
Na trudną sytuację „frankowych" dłużników hipotecznych zwraca uwagę Cezary Szubielski.
– Klient, który kilka lat temu kupił mieszkanie za 400 tys. zł na kredyt we frankach szwajcarskich, ma dziś, po spadkach cen, lokal wart ok. 300 tys. zł. Wysokość zadłużenia z uwagi na kursowe zmiany franka, to ok. 600 tys. zł – tłumaczy Szubielski. Dodaje, że jeśli kredytobiorca przestanie spłacać raty, bank może zażądać spłaty całości zadłużenia. – Lokal trzeba byłoby sprzedać szybko, w cenie poniżej 300 tys. zł, a oddać bankowi ponad 600 tys. zł, bo dochodzą odsetki od niespłaconych rat. Taka operacja jest niemożliwa – podkreśla pośrednik.