O ile i deweloperzy, i pośrednicy mówią o ożywieniu na rynku mieszkań, a transakcji jest więcej niż przed rokiem, o tyle na rynku działek i domów trudno nawet o tzw. oglądaczy. Działki zarastają samosiejkami, a tablice wbite w pola z napisem „sprzedam" i numerem telefonu ledwo wystają spośród chaszczy.

Jeden z warszawskich pośredników mówi, że w Izabelinie pod Warszawą od 6 lat na amatora czeka działka budowlana za 250 zł za mkw. Podobnie jest z terenami pod drugiej stronie Wisły. Tam stawka 150–200 zł za mkw. terenu pod dom, w odległości ponad 20 km od stolicy, jest stanowczo za wysoka, aby skusić nabywców. Szczególnie gdy z mediów jest tam tylko prąd.

Pośrednicy mówią, że jeśli inwestor ma wydać na grunt pod dom 150 tys. zł, to woli poszukać nowego, gotowego już budynku, nawet kilkuletniego, w tej samej okolicy, bo wtedy inwestycja będzie w sumie tańsza. I prościej będzie w takim przypadku o kredyt.

Poza tym na rynku domów łatwiej o rabat. Szczególnie gdy budynek czeka na chętnego wiele miesięcy. Tymczasem sprzedający działki uparcie powtarzają: „ziemia jeść nie woła". To prawda, ale muszą też pamiętać, że hossa już dawno za nami.