Poszukują głównie niedrogich w danym mieście lokali, niedużych: jednego lub dwóch pokoi. Nie wybrzydzają na starsze budownictwo czy wielką płytę.
Czasem jest to para, czasem małżeństwo z dzieckiem. Najczęściej pracuje jedno z nich, drugie ma wychowawczy albo świadczenie z ZUS. Ale zapewniają, że do 10. następnego miesiąca z powodzeniem są w stanie płacić uzgodniony czynsz. Na pytanie, dlaczego nie mieszkają tam, gdzie dotąd, zwykle pada odpowiedź, że albo mąż zmienił pracę, albo chcą mieć bliżej do rodziny.
Oczywiście do tej pory regularnie płacili za mieszkanie, lecz referencji nie mają, bo nie wiedzieli, że coś takiego potrzeba... Po podpisaniu umowy płacą przez dwa–trzy miesiące regularnie. Potem jest opóźnienie. Po monitach na konto właściciela wpływa połowa ustalonej kwoty, a za miesiąc – nic... Nie ma nawet obietnicy spłaty długu.
Przez następne tygodnie trwa zabawa w głuchy telefon. Kiedy wreszcie właściciel mieszkania nawiąże kontakt z najemcą, rozmowa jest nieprzyjemna. Dowiaduje się, że jest bez serca, bo trzeba sobie pomagać. Gdy nadal żąda opuszczenia lokalu, najemca stawia ultimatum: dobrze, ale za trzy dni. I od tej chwili zaczynają się prawdziwe kłopoty wynajmującego, który nie chce utrzymywać najemcy.
Nie tylko agenci nieruchomości, ale także policjanci wiedzą, że pojawili się w mieście najemcy znani z tego, że pomieszkają sobie za darmo, a później – po złości – niszczą mieszkania przed wyprowadzką. Nie ponoszą jednak konsekwencji, bo szkodliwość czynu mała, a poza tym są bez pieniędzy, gdyż oficjalnie to bezrobotni albo żyją z pracy dorywczej.