Miasteczko Gardiner w stanie Nowy Jork. Robert De Niro nawet po zakupie swojej 31,5-hektarowej posiadłości, jej rozbudowie i przekształceniu w Bobbywood, nie zrobił większego wrażenia na miasteczku zamieszkałym przez 5800 farmerów, robotników, ale też miłośników wspinaczki skałkowej i właścicieli domów letniskowych - czytamy na łamach "New York Timesa".
Jak duch
Poza nielicznymi wypadami ze swoimi dziećmi na lody, De Niro rzadko się pokazuje w miasteczku. Jedynym sposobem, w jaki ludzie się dowiadują, że aktor przyleciał do Gardiner, jest warkot helikoptera lądującego na brzegu rzeki Wallkill, gdzie kiedyś rosły jabłonie.
- Zjawia się tutaj jak duch - mówi na łamach "New York Timesa" John Habersberger ze stacji benzynowej. Postawa De Niro wobec sąsiadów z miasteczka w hrabstwie Ulster, 120 km na północ od Manhattanu, jest zgodna z postawą jednej z wykreowanych przez niego postaci: "Nie zaczepiaj mnie, to ja nie będę się czepiał ciebie".
Dziś jednak De Niro i miasteczko zaczepiają się na całego. Ich spór - jakże znajomy zarówno robotnikom, jak i bywalcom czerwonych dywanów - toczy się wokół podatku od nieruchomości - donosi "NYT".
Proste oszacowanie wartości nieruchomości aktora na 6 mln dol. spowodowało zajadły spór sądowy, na który miasteczko wydało już więcej, niż jest w stanie wygrać. Z kolei Riverside Trust, firma prawnicza, która zarządza nieruchomością w imieniu rodziny aktora, nie ma zamiaru ustąpić.