Krzysztof Oppenheim, doradca finansowy:
Dlaczego tak uważam? Oto jedna z historii z życia wziętych. Jej bohaterami są państwo B.: przedsiębiorca specjalizujący się w ochronie przeciwpożarowej oraz jego żona – lekarz pediatra.
Przez wiele lat państwo B. uzyskiwali wysokie dochody i radzili sobie bardzo dobrze ze spłatami swoich zobowiązań. Aż do czasu kryzysu finansowego. Od 2010 r. obroty w firmie pana B. regularnie spadały (branża budowlana bardzo odczuła skutki kryzysu). Dodatkowo przez kilka miesięcy pani B. była bez pracy. Te okoliczności spowodowały utratę płynności finansowej państwa B. na około pół roku.
W tym czasie rodzinie B. udało się dogadać ze wszystkimi bankami w kwestii restrukturyzacji zobowiązań, poza jednym. Był to bank, w którym klienci spłacali kredyt hipoteczny. Stosunkowo niewielka zaległość, która w 2011 wyniosła ok. 2000 CHF (co stanowiło nieco ponad dwie raty miesięcznego zobowiązania), spowodowała wypowiedzenie umowy o kredyt przez bank.
Przez kolejne trzy lata klienci wielokrotnie – w formie pisemnej – występowali o restrukturyzację, przy jednoczesnej dobrowolnej spłacie kredytu w wysokości od 2,5–3 tys. zł miesięcznie. A bank w odpowiedzi na podania klientów wymyślał coraz to nowy „zestaw dokumentów niezbędny do podjęcia decyzji". Np. wymagał wysokich „wpłat uwierzytelniających" (które były wnoszone przez państwo B.). Jednak w lipcu 2013 r. bank wyciągnął w tej nierównej walce swoją broń, czyli BTE – bankowy tytuł egzekucyjny.