Czy po ogłoszeniu założeń programu dopłat do kredytów, który ma objąć tylko rynek wtórny, rozdzwoniły się telefony od klientów – kupujących i sprzedających? Pytają, co robić?
Sytuacja, kiedy po raz kolejny ogłaszane są zasady programu dopłat do kredytów, nie jest komfortowa dla nikogo. Potencjalni nabywcy już od ponad roku czekają na konkrety. Przecież na początku 2024 r. też mówiono o założeniach nowego programu. Wielu klientów od dłuższego czasu zadaje sobie pytanie, czy warto czekać. Czy to czekanie znajdzie realne odzwierciedlenie w oszczędnościach w porównaniu z kredytem zaciągniętym na zasadach komercyjnych?
Część osób zwątpiła, że jakieś wsparcie rzeczywiście będzie. Niektórzy w dalszym ciągu monitorują informacje z Ministerstwa Rozwoju. Ogólnie nie wpływa to dobrze na podejmowane przez klientów decyzje. Pamiętam badanie przeprowadzone wśród potencjalnych nabywców mieszkań, którego wyniki wskazywały, że oczekiwanie na dopłaty do kredytów nie są istotną blokadą przy podejmowaniu decyzji o transakcji. Moje doświadczenie jest zgoła odmienne. Dostrzegam, jak wiele osób czeka na jakiekolwiek informacje w tym zakresie, uzależniając od nich dalsze kroki na rynku.
Z kolei każda informacja o dopłatach – a tym bardziej o ograniczeniu ich do rynku wtórnego – powoduje, że wśród sprzedających, którzy nie czują presji czasu, rodzi się nadzieja na powtórkę sytuacji z 2023 r., kiedy sprzedawało się niemal każde mieszkanie. Wielu liczy na to, że sprzeda nieruchomość bez potrzeby korygowania ceny. W ten sposób w stanie wyczekiwania są obie strony rynku.
Pośrednicy potwierdzają: część sprzedających rzeczywiście nie dąży do transakcji za wszelką cenę, licząc, że po wejściu w życie programu dopłat dostanie za mieszkanie więcej. Czy to jednak nie nadmierny optymizm?
Na pewno wiele osób liczy, że sygnały o dopłatach ustabilizują rynek pod względem cen i zahamują ewentualny proces ich korygowania. Przecież każdy taki sygnał powoduje co najmniej usztywnienie się w negocjacjach. Dlaczego ktoś miałby się zgadzać na większą obniżkę, skoro za horyzontem mogą pojawić się dopłaty? Jednak nie wiemy, czy się pojawią, ani tym bardziej, jakie byłyby limity cen mieszkań w największych i najdroższych miastach. Może się okazać, że to oczekiwanie zupełnie się nie opłaca, bo po odrzuceniu oferty zdecydowanego klienta w obecnych warunkach rynkowych kolejna oferta może się pojawić dopiero za kilka miesięcy. Nawet jeśli dopłaty wejdą w życie, to jaka jest szansa, że oferta mieszkania wywoła lawinowy wzrost zainteresowania? To czysta ruletka.
Z transakcjami mają się spieszyć kupujący, którzy nie czekają na dopłaty. Boją się, że program podbije ceny mieszkań. Widzi pan jakieś dominujące strategie?
Spotykam czasem osoby, które są beneficjentami ostatniego programu dopłat – „Bezpiecznego kredytu 2 proc.”. Wspólnym mianownikiem w rozmowach z takimi osobami jest ich zadowolenie z samego faktu uczestnictwa w programie, ale już mniej z zakupu. Dlaczego? Ponieważ kupowały pod presją czasu. Mieszkania, które nabyły, nie zawsze spełniają ich kryteria. Dopłaty były na tyle silnym bodźcem, że klienci płynęli z falą i kupowali to własne M, bo w ich odczuciu należało wykorzystać szansę. Obecnie, gdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy program dopłat do kredytów kiedykolwiek ujrzy światło dzienne, trudno mówić o jakichś strategiach. Klienci czekają na więcej szczegółów.