W przypadku nowych domów i bloków postawione będą wymagania spełnienia konkretnej klasy energetycznej, najprawdopodobniej B. W przypadku istniejących budynków klasa energetyczna będzie brana pod uwagę przez nabywców czy najemców, a więc może wpływać na wartość rynkową nieruchomości.
Jeśli rozważamy zakup lub wynajem mieszkania/budynku o złej klasie energetycznej, warto rozważyć koszty i korzyści związane z ewentualną modernizacją. – Inwestycje w poprawę efektywności energetycznej, takie jak ocieplenie budynku, wymiana okien czy instalacja nowoczesnych systemów grzewczych, mogą znacząco obniżyć koszty eksploatacyjne i poprawić komfort mieszkalny. Działania te wpisują się w szerokie wsparcie w postaci dotacji i niskooprocentowanych pożyczek w ramach publicznego finansowania oraz innych systemów wsparcia – wskazuje Bartosz.
Ukrócić patologie przy ocenie budynków
Ekspert zaznacza, że w celu podniesienia jakości świadectw przewiduje się, by audytorzy odbywali obowiązkową kontrolę w budynku i wykorzystywali istniejącą dokumentację techniczną, co jest podyktowane występującymi nadużyciami.
Jan Ruszkowski, ekspert w departamencie energii i zmian klimatu w Konfederacji Lewiatan, ocenia to wręcz jako piętę achillesową całego systemu.
– Dzięki wprowadzeniu klas właściciele, nabywcy i najemcy domów i mieszkań zyskają lepsze narzędzia do oceny wartości rynkowej nieruchomości i szacowania kosztów utrzymania, a przy inwestycjach termomodernizacyjnych czytelniejszą miarę oceny efektów. Doświadczenia naszych sąsiadów z UE, które dzięki wcześniejszemu wprowadzeniu klas energetycznych zdążyły już poprawić transparentność swojego rynku nieruchomości, pozwalają oszacować, o ile wyższą wycenę rynkową zyskują domy czy mieszkania o wyższych klasach energetycznych – mówi Ruszkowski. – Powinniśmy się jednak martwić o jedno: by informacje o klasie energetycznej miały realną wartość, muszą być przyznawane w sposób rzetelny, a na straży tej rzetelności musi stać porządna metodyka i ramy prawne, które mamy szansę zmienić w ramach konsultacji. To pięta achillesowa całego systemu. Każdy z nas, decydując się na kupno lub wynajem domu, chciałby, by przypisana mu klasa energetyczna była prawdziwa. Osoby, które o tym decydują, po pierwsze, muszą mieć kompetencje i wiedzieć, co robią, po drugie, muszą się choć trochę przyłożyć (choćby pofatygować na miejsce, zbadać dokumentację i stan techniczny), po trzecie, ponosić realną odpowiedzialność zawodową za dokumenty, które wystawiają, a po czwarte, i najważniejsze, ten system musi być szczelny. Tego przede wszystkim domagajmy się od regulatora – podkreśla.
Przytacza dane Stowarzyszenia Certyfikatorów i Audytorów Energetycznych: za połowę zarejestrowanych świadectw energetycznych odpowiada około 60 osób na... 40 tys. uprawnionych. – Rekordziści podpisywali się rocznie pod 20 tys. wydawanych świadectw, czyli około 10 na godzinę, i to jeśli nie brali urlopów – mówi Ruszkowski.